Strona główna » Wielisławka i zagadka ZŁOTA WROCŁAWIA Herbert Klose Część III

Wielisławka i zagadka ZŁOTA WROCŁAWIA Herbert Klose Część III

przez historyk
0 komentarz

Wielisławka i zagadka ZŁOTA WROCŁAWIA.

 

Odcinek 3.

 

W poprzednich odcinkach pokazałem, że rozmiar Skarbu Wrocławia według Herberta Klose i „oficjalnych” wypowiedzi emerytowanych oficerów polskiej bezpieki ma się raczej nijak do prawdy. Skarb, co nie ulega wątpliwości, był i był wielki. Rozmiarowo, ilościowo i wagowo.

 

Jak i gdzie to wywieziono?

MIT DRUGI – transportem samochodowym.

Przede wszystkim przypomnę – jest przełom 1944 i 1945 roku. Czego walczącej Rzeszy brakuje najbardziej? PALIWA! A konkretnie benzyny i oleju napędowego.

Statki już nie przywiozą benzyny czy ropy. Francuskie porty, do których mogły zawijać tankowce
z Hiszpanii, Portugalii czy całej Ameryki Południowej są w rękach Aliantów. Rumunia i jej naftowe zagłębie w Ploesti jest w rękach Sowietów. Niemcy mają jeszcze do dyspozycji niewielkie źródła zaopatrzenia w ropę. Węgierskie i polskie, w Bieszczadach, ale i te za moment trafią w ręce Armii Czerwonej. Wprawdzie niemiecki przemysł wytwarza z węgla benzynę syntetyczną, ale tego wszystkiego jest zbyt mało, aby zapewnić odpowiednie zaopatrzenie.

Rundstedt ma przystąpić do pancernej zimowej ofensywy w Ardenach, ale większe ilości paliwa ma zdobyć u Amerykanów. Planu nie uda się wykonać. Czołgi Rundstedta staną w Ardenach z braku paliwa. Ich załogi porzucą unieruchomione maszyny i pieszo wrócą do Rzeszy. Albo pójdą do amerykańskiej niewoli.Hermann Göring żąda w listopadzie 1944 roku stu tysięcy ton paliwa dla Luftwaffe. Dostaje przydział na dziesięć tysięcy ton. Karl Dönitz dla Kriegsmarine, a właściwie już tylko dla U-Bootów, chce przynajmniej siedemdziesiąt tysięcy ton ropy. Dostanie przydział na sześć tysięcy. W jednym i drugim przypadku rzeczywistość okaże się jeszcze skromniejsza niż przydziały – ich jednostki dostaną tak mniej więcej połowę z tego, co im przydzielono. Reszta… spłonie wraz
z cysternami na bombardowanych dniem i nocą niemieckich liniach kolejowych.

Opowieść Klosego wydaje się zatem pozornie prawdziwa i wiarygodna – nie wywożono Skarbu Wrocławia pociągiem, bo linie kolejowe były bombardowane. Dla tak wartościowego skarbu byłoby to zbyt niebezpieczne. Wywieziono go zatem samochodami. Autostradą w kierunku Legnicy, potem drogą przez Złotoryję w góry. Konkretnie – w okolice Karpacza. Tam transport przeładowano na sanie i wywieziono w góry. Klose stwierdził przy tym, że nie wie, gdzie dokładnie bo „spadł z konia i stracił przytomność”, a został ocucony przez wracający z gór oddział pod dowództwem Standartenführera SS Egona Ollenhauera oraz kapitana Seiferta. Mieli się udać w kierunku schroniska Samotnia nad Małym Stawem, ale to tylko jedna z wersji.

Klose nie wie, co dokładnie zostało wywiezione w Karkonosze, może złoto, może dokumenty Abwehry, może akta personalne SS… Złoto miało mieć bezpieczną kryjówkę, dlatego rozważano kilka wersji, kilka kryjówek. Klose opowiada o nich nawet dość chętnie.

Z uwagi na bliskość pod uwagę wzięto masyw Ślęży, choć zrezygnowano z tej lokalizacji, bo na Ślęży stacjonowało wojsko.

Masyw Śnieżki od strony Doliny Białego Jaru. No niby zgadza się to z jego opowieścią – można tam się dostać wyłącznie od strony Karpacza Górnego, drogą rozpoczynającą się przy Kościele Wang i pnącą się cały czas pod górę.

Zamek Grodziec. Wprawdzie własność prywatna, ale miejsce godne zaufania. Właściciel, Herbert von Dirksen, nazistowski dyplomata i przyjaciel Adolfa Hitlera. Tyle, że jego siedziba już została „zajęta” na potrzeby chronienia niemieckich dóbr – trafi tu część wrocławskich muzealiów oraz część księgozbioru berlińskiej Biblioteki Państwowej. Ollenhauer i Klose muszą z tego miejsca zrezygnować.

Zamek Ostrzyca. ??? O takim zamku nie słyszałem. Jest Góra Ostrzyca, ale nie zamek. Natomiast
w jej pobliżu jest właśnie zamek Grodziec. Ostrzyca to pamiątka z czasów erupcji wulkanicznych. Jej twardy bazalt niezbyt nadaje się do kucia sztolni. Do tego warstwy uległy tak zwanej przewrotce, są mocno spękane wewnątrz i mają układ pionowy. Nigdy tam sztolni nie budowano, gdyż każda próba kończyła się zarwaniem stropu i zawałem.

Pałac Schaffgotschów w Cieplicach albo w Sobieszowie… Rozważano także ukrycie skarbu w twierdzy w Kłodzku. Ciekawe, ale w tych miejscach obecność wojska spółce Ollenhauer – Klose nie przeszkadza. W Sobieszowie siedzibę ma jedna z placówek kryptologów Abwehry. Twierdza
w Kłodzku dysponuje potężnymi radionamiernikami i radarami, poza tym cały czas szkoli się tam artylerzystów…

Rozrzut dość znaczny. I raczej mówiący jedno: na pewno w tych miejscach Skarbu Wrocławia nie ma.

Klose nawet nie zająknął się o Zamku Czocha koło Leśnej, a do dziś mówi się, że do jego podziemi nikt nie potrafi się dostać. Blisko Złotoryi…

Nie ma też na jego liście leżącego na wałbrzyskich obrzeżach Zamku Książ, który w czasie wojny przeżył bardzo, bardzo wiele. Jedna z jego sal została przebudowana idealnie pod wymiar zaginionej Bursztynowej Komnaty. I jako „Brabant 1”, bo taki otrzymał kryptonim, miał być wielką skarbnicą Rzeszy. Dość dziwne…

Zatem przyjrzyjmy się faktom. Zima przełomu lat 1944 i 1945 była niezwykle mroźna i śnieżna. Przynajmniej w Sudetach. Pokrywa śnieżna przekraczała miejscami dwa metry, od listopada do lutego utrzymywały się srogie mrozy, sięgające nawet 30 stopni poniżej zera, w marcu i kwietniu wiele lepiej nie było. Niemcy szacują, że na Dolnym Śląsku, w trakcie ucieczki na zachód, zamarzło na tych drogach jakieś dwadzieścia trzy, może nawet dwadzieścia cztery tysiące ludzi. Opowieści uciekinierów są w tym względzie zgodne. Kto z wyczerpania usiadł w śniegu by chwilę odpocząć, zostawał „na zawsze”. Zamarzał. Ponoć w lutym zaprzestano zbierania i chowania trupów – odsuwano jedynie ciała od drogi. Miały czekać na pogrzeb do wiosny.

Wróćmy zatem do opowieści Herberta Klose. „Nasz świadek” twierdzi, że spadł z konia, stracił przytomność i dopiero po kilku godzinach został „odnaleziony” przez wracający z gór oddział, ocucony i cudownie ocalony. Ludzie zamarzali w ciągu godziny a on, Herbert Klose, przetrwał bez przytomności kilka godzin na mrozie, leżąc w głębokim na dwa metry śniegu? Wierutna bzdura. Jestem Sudetczykiem. Przeszedłem te góry wzdłuż i wszerz, także w warunkach srogich zim. Godzina leżenia w śniegu na mrozie i człowiek zamarza. Gdyby istotnie Klose spadł z konia i przytomność stracił, dopiero na wiosnę, tak gdzieś w kwietniu czy maju, jego zwłoki zostałyby odsłonięte.

Nie wierzę panu, panie Klose!

Druga rzecz – po co jechać do Karpacza przez Złotoryję i Jelenią Górę? Nadkładać dziesiątki kilometrów? Bo co, autostrada wygodna i bezpieczna a kolej bombardowana? Bzdura. Dolny Śląsk nie zna jeszcze bombardowań. Z Anglii czy Francji trochę za daleko a od południa, z Włoch… Amerykanie próbowali bombardować Górny Śląsk. Zrobili rajdy na Blachownię, Azoty i Zdzieszowice, ale ponieśli potężne straty. Niebo nad Austrią i Czechami jest pilnowane przez odrzutowe messerschmitty i potężną obronę artyleryjską.

Autostrada i owszem, jest. Wówczas do wysokości Legnicy. Odcinek Legnica – Görlitz lub Forst jest ciągle w budowie (ten ostatni do dziś nie został skończony!!!). Ale nawet i dziś, gdy A4 została gruntownie przebudowana, na odcinku Kostomłoty – Krotoszyce zimą jest mało przyjazna. Wystarczy odrobina lodu czy śniegu na nawierzchni, aby na tych podjazdach stawały ciężarówki. Na zjazdach nie jest lepiej. Rowy dość często goszczą samochody. A jak wyglądała droga na Złotoryję i dalej,
w kierunku Jeleniej Góry i Karpacza? No cóż, nie mam jeszcze sklerozy i pamiętam te drogi sprzed okresu inwestycji unijnych, które akurat drogę ze Złotoryi do jeleniej Góry dość wielkim łukiem ominęły. Wąska, kręta, pełna stromych podjazdów i zjazdów, z drzewami wzdłuż pasa jezdnego. No i wiodąca przez liczne wioski. Nawet i dziś niezbyt dobrze się po niej jeździ, szczególnie na odcinku autostrada – Jelenia Góra. A raczej nie jeździ, omija. Kto zna, ten wie. Zjeżdża się z autostrady przy Kostomłotach i jedzie przez Strzegom oraz Bolków. Szybciej i wygodniej. Tymczasem pan Klose opowiada historyjkę, jakoby tymi właśnie lokalnymi drogami wywieziony został Skarb Wrocławia???

Śledczy albo w to wierzą, albo każą mu tak właśnie mówić. Tak czy owak kolejny mit!

Taki transport musiał być wykonany zgodnie z procedurami. Na przedzie motocykl z karabinem maszynowym na przyczepce. Tuż za nim motocykl ruchu drogowego, też z przyczepką, ale trzech ludzi. Kierowca i dwóch do ewentualnego zatrzymania ruchu na każdym skrzyżowaniu. Za nim kołowy transporter opancerzony z 10 żołnierzami na pace i stanowiskiem obrony przeciwlotniczej – działkiem opl albo karabinem maszynowym. Z kierowcą i podoficerem-dowódcą 14 ludzi. Później samochód dowódcy konwoju, najczęściej ten sympatyczny Volkswagen wdzięcznie nazywany kubłem na śmieci, Kübelwagen. Kierowca + dowódca + adiutant albo inny oficer. 3 ludzi. Dopiero potem ciężarówki z transportem. W każdej kierowca, mechanik i dwóch ludzi na pace. Na dwie ciężarówki z ładunkiem jedna z ochroną. Drużyna 12 ludzi plus obsługa zamieszczonego nad kabiną kierowcy karabinu maszynowego, łącznie 16 ludzi z kierowcą i mechanikiem albo podoficerem w kabinie. Od tyłu kolejny transporter obrony przeciwlotniczej. Całość miał zamykać Funkpanzerwagen, opancerzony pojazd łączności radiowej. 4 ludzi plus oficer łączności. Oraz motocykl dla „meldunkowego”, taki niemiecki pomysł – jak przychodzi ważna depesza motocykl podjeżdża, podaje się papier meldunkowemu a ten wyprzedza cały konwój i dowozi depeszę dowódcy konwoju.

7 ton złota, nawet jeśli to tylko tyle, to przynajmniej dwie ciężarówki. Ale raczej trzy. W sumie 8 lub 9 pojazdów. Dość duży konwój. I ten właśnie konwój miałby jechać wąskimi, krętymi i pełnymi stromych podjazdów i zjazdów drogami? Może i odśnieżonymi, ale raczej na szerokość konnego wozu a nie ciężarówek, które tamtędy nie jeżdżą? I co dalej? Pchać się do centrum Jeleniej Góry, by dopiero tam obrać kierunek Karpacz? I nadkładać tak jakieś 80 kilometrów w jedną stronę? Bo jadąc od strony Bolkowa można pojechać drogą przez Karpniki. Ominąć całą Jelenią Górę, ominąć dziesiątki tysięcy oczu, które taki konwój odnotowałyby w swojej pamięci… Ale nie, pan Klose twierdzi, że jechali przez Złotoryję. Drogą gorszej jakości, niepewną co do przejezdności i do tego dłuższą? Przy braku zaopatrzenia w benzynę? Coś tu nie gra! Poza tym pamiętajmy, że mówimy o tajnym transporcie. A tu mamy, tak plus minus, 60 ludzi żołnierzy. Każdy z nich to potencjalne źródło ujawnienia tajemnicy. Nikt przy zdrowych zmysłach w to nie uwierzy!

I kolejny mit – transport saniami gdzieś ponad kotlinę Małego Stawu, do jakiejś skrytki… No cóż, od 1904 roku Karkonosze są rezerwatem. Żadna z niemieckich map turystycznych nie pokazuje w tamtej okolicy choćby i bardzo starej kopalni, w której taki skarb można złożyć a wylot zamaskować. Albo wysadzić… . Choć przepraszam, owszem, była w masywie Śnieżki kopalnia. Za czasów austro-węgierskich, od strony czeskiej, w Pecu. Ale do Pecu dojeżdża się albo przez Przełęcz Okraj albo przez Jakuszyce. Od Karpacza drogi nie ma.

Tymczasem pan Klose opowiada, że konwój pojechał z Górnego Karpacza w góry, saniami, skarb ukryto gdzieś powyżej kotła Małego Stawu. To znaczy chyba powyżej, bo Klose leżał bez przytomności w śniegu i nie ma pojęcia gdzie dokładnie.

Przypomnę, trwa zima. Wyjątkowo ostra i śnieżna. Z całą pewnością nie są to warunki, w których można zrobić w skałach odpowiedniej wielkości skrytkę, złożyć w niej skarb i jeszcze całość zamaskować tak dokładnie, by do dziś nie zostało to odkryte. Przecież jeśli nie ma tam jakiejś starej kopalni albo jaskini, bo nie ma, to trzeba mieć ze sobą ładunki wybuchowe, wiertnice do ich zakładania i saperów do obsługi tego interesu. Kolejna ciężarówka albo i dwie, kolejnych kilka par sań..

Bajki pan opowiadałeś, kapitanie Klose, tzn. być może kapitanie, bo stopień wojskowy pana Klose jakoś nie został wiarygodnie wyjaśniony…

Jeszcze większym mitem jest transport saniami. Jest zima 1944/45. Niemcom brakuje żywności. Szczególnie mięsa. Już w październiku 1944 roku wydany został rozkaz wybicia koni. Na mięso. Poza tym takie sanie wraz z końmi miałyby tylko oddziały Grenzschutzu, straży granicznej. Ale akurat
w Karpaczu ich nie ma. Są na przełęczy Okraj powyżej Kowar, na przełęczy Odrodzenie powyżej Przesieki, w Jakuszycach za Szklarską Porębą, ale nie w Karpaczu. Co najmniej trzydzieści kilometrów od Górnego Karpacza. Dla nich to wyprawa na prawie cały dzień w jedną stronę. Obrok dla koni, jedzenie dla ludzi i jakiś dach nad głową, aby mieć schronienie na noc.

Liczba ludzi zaangażowanych w ukrycie tego skarbu tam, gdzie sugeruje to pan Klose, przekroczyłaby setkę. Nie licząc sztabów jednostek i oficerów z posterunków Grenzschutzu, bo ci musieliby otrzymać rozkazy swoją ścieżką służbową, a nie od jakiegoś tam Standartenführera Ollenhauera czy kapitana Klose. Poza tym znam te obiekty po Grenzschutzu – były w nich stajnie na klika koni, tak do sześciu stanowisk. Aby obsłużyć potrzeby oddziału panów Ollenhauera i Klosego, nie tylko z Karkonoszy ale i z Gór Izerskich i całej Kotliny Jeleniogórskiej musiano by ściągnąć żołnierzy z saniami. Tak ze trzydzieści par sań, bo od świątyni Wang droga jest na tyle stroma, że więcej niż pół tony na sanie się nie załaduje? I kolejnych 60 ludzi.

200 ludzi, aby ukryć 23 skrzynie z 7 tonami złota?

A może bardziej precyzyjnie: 200 żołnierzy. W tym przynajmniej 60 z Grenzschutzu. Uzbrojonych, umiejących walczyć w takich zimowych warunkach. Gdzie tu mowa o zapewnieniu tajemnicy? Gdyby to byli więźniowie z którejś filii Groß Rosen albo innego niemieckiego Konzentrazionslager to po wszystkim zostaliby zabici, ale nie żołnierze. Dwustu lub więcej świadków i nikt, oprócz pana Klose, pary z gęby nie puścił?

Mit, panie Klose, mit! Albo bajeczka dla pospólstwa.

 

Nie jedyny w tej całej historii mit. Ale o innych aspektach sprawy Herberta Klose i złota Wrocławia napiszę w kolejnym odcinku.

PIotr. H. Baron

 

 


 

You may also like

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Zakładamy, że się z tym zgadzasz, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. OK Więcej

Polityka prywatności i plików cookie