Fani serii filmów o Jamesie Bondzie z pewnością pamiętają „GoldenEye” z 1995 r., gdzie w rolę tytułowego 007 wcielił się Pierce Brosnan. Trudno faktycznie zapomnieć ten film, choćby ze względu na pamiętną scenę prowadzenia przez Bonda czołgu. Jest jednak w tym filmie inna scena warta odnotowania. Moment, kiedy pada słowo „Lienz”, a 007 komentuje ją krótko: „To nie była chwila naszej chwały”.
Gdy słońce wzeszło pewnego czerwcowego ranka nad doliną Drawy, oświetliło dramatyczne chwile. Ściśniętą, zapłakaną ciżbę, rozbiegane tabuny koni, kobiety i dzieci błagające o litość, starców zasłaniających się krzyżami przed ciosami oprawców. Gdyby ktoś zapytał – co to było, odpowiedź nasuwałaby się zapewne sama. Oto nieludzcy, bestialscy hitlerowcy męczą swoje ofiary. Odpowiedź ta byłaby jednak błędna. Jeśli nie hitlerowcy – to może Sowieci, jugosłowiańscy partyzanci, albo włoscy faszyści? Nikt z wymienionych. Gdzież ma więc początek ta historia?
Być może w 1917 roku, kiedy upadło carskie imperium, a władzę przejęli wyznawcy najbardziej antyludzkiego systemu w historii, wiedzeni przez Lenina i Trockiego. Przeciw nim opowiedzieli się liczni mieszkańcy dawnego imperium: Białorusini, Gruzini, Azerzy, Ukraińcy, Polacy, Finowie. Wśród plejady narodów byli przedstawiciele szczególnej grupy. Kozacy. Jedni z najbardziej zajadłych wrogów „władzy proletariatu”.
W I Wojnie Światowej Rosja wystawiła 160 kozackich regimentów. Byli wśród nich Kozacy dońscy, kubańscy, syberyjscy i znad dalekiej Ussuri. Gdy władzę przejęli bolszewicy, Kozacy walczyli po obu stronach konfliktu, ale szczególnie wielu wspierało „białych”, zaciekle zwalczając wirusa bolszewizmu na niemal wszystkich frontach wojny domowej w Rosji. Symbolem kozackiego oporu był generał Piotr Krasnow, twórca Republiki Dońskiej. Kozacy pod jego przywództwem wzięli udział w ciężkich bojach o Carycyn, ścierając się z oddziałami dowodzonymi przez Józefa Stalina. Być może stąd wzięła się nienawiść wąsatego dyktatora do kozackich wojowników. Bolszewicy potraktowali Kozaków jako „wrogów ludu”. Po zwycięstwie rewolucji przystąpili do tzw. „rozkozaczania”. 24 stycznia 1919 roku Komitet Centralny partii bolszewickiej nakazał „bezwzględną walkę i terror wobec bogatych Kozaków, których trzeba wyniszczyć i zlikwidować fizycznie co do jednego”.
Odrażające bolszewickie ludobójstwo trwało dwa lata. Kozakom odebrano ziemię, rozwiązano Kozaczyzny – terytoria należące do Kozaków. Nałożono olbrzymie kontrybucje na chłopów, rabowano jedzenie i cały dobytek. A potem bolszewicy przystąpili do ludobójstwa. Mordowano wszystkich, rodziny „kontrrewolucjonistów” wysyłano do obozów koncentracyjnych i kopalni. W nieco ponad rok bolszewicy wymordowali lub deportowali 500 tysięcy ludzi.
Niedługo później ziemie zamieszkane przez Kozaków nawiedził kolejny efekt rządów władzy sowieckiej. Wielki Głód na Ukrainie pożarł 3 miliony istnień. Kozacy umierali z głodu i zimna, upokorzeni. Do 1936 roku nie mieli prawa służyć w Armii Czerwonej. Niektórym, jak generałom Krasnowowi i Szkuro, udało się uciec z Rosji i zamieszkać na emigracji, czekając lepszych czasów.
„My idziemy na bój z bolszewikami”
Być może historia ta zaczęła się jednak w 1941 roku, gdy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Kozacy potraktowali ją jako dar od niebios. Władza sowiecka prześladowała ich i maltretowała przez dwadzieścia lat, nic więc dziwnego, że kiedy żołnierze Wehrmachtu wkroczyli na Ukrainę, witano ich jak zbawców i wyzwolicieli. Samorzutnie powstawały pierwsze oddziały samoobrony kozackiej, które Niemcy częściowo dozbrajali. Dołączali do nich dezerterzy z Armii Czerwonej i jeńcy z obozów jenieckich, później przybywali emigranci, którzy uciekli z Rosji jeszcze w czasie wojny domowej. Niemcy, początkowo nastawieni negatywnie, zmienili swoje zdanie, głównie dzięki postawie generała Helmuta von Pannwitza.
Generał von Pannwitz wywodził się z bardzo starego i szanowanego rodu szlachty śląskiej. Jego przodkiem był Bernard Pretwicz, śląski szlachcic i polski bohater narodowy, postrach Tatarów, który organizował oddziały kozackie. Niemiecki generał również był zafascynowany wojownikami o smagłych twarzach, odzianych w czerkieski, z barwnymi papachami na głowach. Przed I Wojną młody von Pannwitz często przyjeżdżał na granice zaboru rosyjskiego, by móc popatrzeć na ćwiczących się tam Kozaków z armii carskiej. Kiedy Niemcy wkroczyli na terytorium ZSRR, generał od razu poprosił o możliwość sformowania jednostek kozackich. Krótkowzroczny Hitler i jego świta nie wyrazili jednak zgody. Nie chcieli w niezwyciężonej niemieckiej armii przedstawicieli „niższych ras”. W końcu jednak niemieccy oficerowie przeforsowali ten pomysł, wskazując korzyści płynące ze zjednania sobie wojowniczego ludu. Sam generał pochodził z katolickiej rodziny i bardzo obce mu były nazistowskie „teorie rasowe”. Do Kozaków odnosił się serdecznie i z szacunkiem, a ci odpłacali mu tym samym. Nazywali go „Wielkim Panem”, chociaż nie znał rosyjskiego, a z żołnierzami rozmawiał głównie po… polsku. Szacunek okazywał też w ubiorze, nosząc samemu czerkieskę i papachę.
Niestety, formowanie jednostek kozackich przebiegało bardzo powoli. Do jesieni 1942 r. zorganizowano tylko jeden pułk. Niektórzy Kozacy, zrekrutowani z jeńców, bili się w Stalingradzie w ramach dywizji „Von Stumpfeld”. I bili się tam do upadłego – poddali się jako ostatni 2 lutego 1943 r. Batalion kozacki walczył też w składzie włoskiej dywizji „Celere” na Froncie Wschodnim. Wiosną 1943 r. sformowano 1. Kozacką Dywizję Kawalerii, której dowódcą został von Pannwitz. W jej skład wchodzili Kozacy dońscy, terscy, kubańscy, a nawet z dalekich krain zabajkalskich i ussuryjskich. Oprócz nich, w dywizji służyło także 4 tys. Niemców. Pierwszymi bojami Kozaków było zwalczanie partyzantki w Jugosławii we wrześniu 1943 roku, gdzie dość szybko i sprawnie zwalczali oddziały Tity w rejonie Gory, Sisaku i Gliny. Niektóre oddziały walczyły też we Francji z FFI. Jednak prawosławni Kozacy nie chcieli dłużej walczyć przeciw Serbom – także prawosławnym, więc przesunięto ich w katolickie i muzułmańskie regiony Jugosławii. W sierpniu 1944 roku gen. von Pannwitz miał ostrą scysję z Reichsführerem SS, Heinrichem Himmlerem, który koniecznie chciał włączyć Kozaków (rozszerzonych w XV. Korpus Kawalerii Kozackiej, złożony z dwóch dywizji i jednostek dodatkowych) w szeregi Waffen-SS. Generał oprotestował decyzję, a sprawa zamknęła się na nadaniu von Panwitzowi honorowej rangi generała SS, zaś Korpus administracyjnie podporządkowano SS.
Równolegle do dywizji kawalerii powstał tzw. Kozacki Stan – coś na kształt taboru cywilów, ochranianego przez uzbrojonych mężczyzn. Kozacki Stan, dowodzony wówczas przez płk Pawłowa, liczył jesienią 1943 r. 18 tysięcy ludzi. Z początkiem 1944 roku Kozacki Stan skierowano na Nowogródczyznę i przeorganizowano do zwalczania partyzantki sowieckiej. Sformowano jedenaście pułków po 1200 żołnierzy każdy. Pułki te wchodziły w skład trzech brygad: 1. brygada złożona z pułków 1. i 2., dowodzona przez płk. Siłkina; 2. brygada złożona z pułków 3., 4., 5., 6. i 7, dowodzona przez płk. Wiertepowa i 3. brygada, złożona z pułków 8., 9., 10. i 11, dowodzona przez płk Miedynskiego. Niemcy wsparli Kozaków bronią i amunicją, oraz przekazali 20 tys. mundurów.
Sowiecka ofensywa zmusiła Kozaków do odwrotu. Najpierw przerzucono ich na tereny okupowanej Polski, a następnie do północnych Włoch, w rejon Passo Monte ze sztabem w miasteczku Tolmezzo. Tam oddziały przeorganizowano w dwie dywizje piesze oraz dwa pułki konne. Uzbrojenie było mieszane i wynosiło 900 karabinów maszynowych, 95 moździerzy, dwa samochody pancerne i około 34 działa. Przy Kozackim Stanie funkcjonowały też szkoła junkierska, oddział pancerny i specjalna grupa spadochronowo-snajperska. Na terenach zajmowanych przez siebie Kozacy utworzyli swoje „małe państewko”. Funkcjonował tam instytut żeński, chór wojskowy, teatr, drukarnie, a nawet muzeum. Dowódcą Stanu został ataman płk Timofiej Domanow, zaś administracyjnie podlegał on atamanowi Krasnowowi – wiekowemu już bohaterowi kozackiemu. Całość rozlokowana była po okolicznych miasteczkach i wsiach (miasteczko Alesso przemianowano nawet na Nowoczerkask), gdzie pobudowali swoje cerkwie – a religia była bardzo ważna w życiu Kozaków. Każda wieś miała swojego popa, a ponadto w oddziałach działali kapelani polowi.
Kozacy brali udział w walce z jugosłowiańskimi partyzantami, zabezpieczali szlaki komunikacyjne i cały czas trwali w gotowości. W trakcie walk stracili 1200 ludzi – głównie w wyniku nalotów sowieckich i alianckich. Formację próbował infiltrować sowiecki wywiad, wysyłając szpiegów. Do Kozackiego Stanu przybywały uzupełnienia, a tabor podporządkowano operacyjnie – podobnie jak Korpus Kozacki – SS. Nie miało to jednak większego znaczenia – po zamachu na Hitlera w lipcu 1944 roku SS rozszerzała swoje wpływy w armii, przejmując większość jednostek cudzoziemskich.
Wiosną 1945 roku wszystkie formacje kozackie – tak XV. Korpus Kawalerii SS, jak i Kozacki Stan – podjęły decyzję o wycofaniu się na zachód i tam poddanie się Brytyjczykom. Liczono, że uchroni to Kozaków od wpadnięcia w sowieckie łapy. W nocy z 2 na 3 maja 1945 roku Kozacki Stan ruszył w stronę doliny Drawy w Austrii. W ciężkim śniegu, przez kręte górskie drogi ruszył cały ten wielotysięczny tłum. Drogę próbowali zastępować włoscy partyzanci, ale Kozacy przebili się i 7 maja dotarli w rejon doliny. Niedaleko rozłożyły się też oddziały XV. Korpusu Kawalerii, jednostki rezerwy kozackiej gen. Andrieja Szkuro i oddziały północnokaukaskie generała Sułtan-Girej Kłycza. Kozacki Stan liczył wówczas 31,5 tys. ludzi,w tym 1575 oficerów, ok. 16,5 tys. podoficerów i szeregowych, prawie 600 urzędników oraz ponad 6 tys. nieuzbrojonych mężczyzn, ponad 4 tys. kobiet i prawie 3 tys. dzieci w wieku do 14 lat. Z kolei Kaukaski Związek Bojowy SS walczył aż do kapitulacji Niemiec z komunistycznymi partyzantami. Złożony był z Ormian, Gruzinów, Azerów i górali północnokaukaskich i liczył ok. 1500 żołnierzy w czterech grupach bojowych.
„Słowo honoru”
Być może nie wiemy, gdzie ta historia się zaczęła, ale znamy jej koniec. Nastąpił on 6 maja 1945 roku, kiedy Kozacki Stan skapitulował przed brytyjską 36. Brygadą Piechoty. Brytyjczycy formalnie kapitulację przyjęli i zapewnili, że Kozakom nic się nie stanie. Polecili rozlokować się wzdłuż doliny biwakiem. A czas sprzyjał temu, bo tereny te nawiedziła wiosna, zaś wojna jakby zapomniała o tym skrawku świata. W północnej części miasta Lienz rozlokował się sztab atamana Domanowa, w okazałej willi, udostępnionej przez Brytyjczyków, zamieszkał generał Krasnow wraz żoną. Na prawym brzegu Drawy rozłożyła się szkoła junkierska i 1. pułk konny, zaś reszta oddziałów kozackich i północnokaukaskich – na lewym brzegu. Cywilów i uchodźców zakwaterowano na terenie dawnego obozu jenieckiego w Peggetz, 1,5 km od Lienzu.
Brytyjczycy traktowali Kozaków uprzejmie. Wydawali im prowiant, pozwolili prowadzić ćwiczenia wojskowe, mówiąc, że być może niedługo będą potrzebni. Po mieście przechadzały się nawet mieszane brytyjsko-kozackie patrole. Kozacy wznosili polowe cerkiewki – w końcu była prawosławna Wielkanoc. Zaciekawieni Brytyjczycy odwiedzali Kozaków, dziwiąc się, ile kilometrów przebyli. Ogółem – panował powszechny optymizm. Do czasu.
16 maja 1945 r. Brytyjczycy, po wydaniu sporej ilości prowiantu, nakazali złożyć broń wszystkim Kozakom. Zezwolono na pozostawienie broni żandarmerii i oficerom. Tłumaczono to koniecznością wymiany na nowsze i bardziej jednolite uzbrojenie. Jednocześnie, do sztabu Stanu przybyło kilku oficerów brytyjskich, nakazując wydanie klucza do kasy pancernej. Mimo protestów, że w kasie znajdują się prywatne pieniądze Kozaków, Brytyjczycy kasę załadowali na ciężarówkę i wywieźli. Jednak ta sytuacja nie wzbudziła powszechnej refleksji.
Brytyjski oficer łącznikowy przy Stanie zdecydował o wydawaniu dzieciom czekolady i pomarańcz. Zaproponował organizację koncertów i polecił odszukać najpiękniejszą salę w mieście – tę miano odremontować na koszt władz okupacyjnych. Obiecał zbudować kryte kuchnie, by Kozacy nie musieli już gotować nad ogniskami – nawet zaczęto zwozić już cegłę. Zaproponowano wydawanie gazety kozackiej i wyłożenie odpowiedniej sumy pieniędzy, ale Brytyjczyk najpierw poprosił szefa zespołu redakcyjnego, redaktora Jewgienija Tarusskiego, o spis imienny wszystkich dziennikarzy. Po co? Na razie nie było wiadomo…
27 maja Brytyjczycy zapowiedzieli, że Kozacy będą otrzymywać racje równe żołnierzom brytyjskim. Do tej pory wydano niektórym brytyjskie sorty mundurowe, gdzieniegdzie przebąkiwano o wspólnych paradach. Jedna tylko rzecz psuła nastrój – Brytyjczycy nakazali złożyć broń wszystkim oficerom. Na pytania odpowiadali, że i tę broń należy wymienić na bardziej nowoczesną.
Następny dzień, 28 maja, był wyjątkowo ciepły. Brytyjczycy przekazali kozackim oficerom w Lienz, że na godzinę 13. wszyscy mają się stawić na specjalną konferencję z władzami brytyjskimi. Oficerowie czas przed wyjazdem poświęcili na oporządzenie się. Czyszczono i prasowano mundury, pastowano na glanc buty. Ci, którzy byli ze starej emigracji, przyczepiali carskie jeszcze ordery. Niektórzy z oficerów pytali, czy brać płaszcze, bo może być chłodno. Starsi stopniem mówili, by nie brać, bo przecież niedługo, pod wieczór, będą z powrotem. Gdzieś tylko gruchnął pojedynczy wystrzał. To zastrzelił się podesauł Gołowinskij, jedyny, który nie chciał oddać broni… Tego samego dnia dwóch oficerów brytyjskich nagle aresztowało generała Szkuro, starego emigranta i kawalera brytyjskiego Orderu Łaźni. Wywieziono go w nieznanym kierunku, ale w ogólnym zamieszaniu wydarzenie to rozmyło się.
Kiedy oficerowie wsiadali na ciężarówki, niektóre z ich żon zaczęły nagle płakać. Brytyjski oficer je uspokajał, ręczył słowem honoru, że mężowie wrócą przed szóstą wieczorem. „Słowo honoru brytyjskiego oficera” – ten zwrot budził zaufanie. Brytyjczyków w końcu traktowano jak przyjaciół, jak sojuszników. Niektórzy starzy emigranci u boku brytyjskich żołnierzy wojowali z bolszewikami w 1919 roku. Słowo „gentleman” nigdy wcześniej nie zostało wypowiedziane tyle razy, co w maju dolinie Drawy, i nigdy wcześniej nie znaczyło tak wiele. Ani, ze smutkiem konstatuję, nigdy później.
„Przeciąganie pod kilem”
Niektórzy, jak generał Domanow, przeczuwali, że coś jest nie tak, ale spodziewali się co najwyżej obozu jenieckiego. Dwa tysiące oficerów załadowało się na ciężarówki i z czasem zaczęło dostrzegać jeszcze nieznaną, ale niepokojącą prawdę. Zaciągnięty został brezent na ciężarówkach, obok kierowców zasiadła uzbrojona eskorta, w pewnym momencie pojawiły się lekkie czołgi. Kilku oficerów podjęło decyzję o ucieczce – być może im się ona udała. Ci, którzy się na nią nie zdecydowali, trafili do otoczonego gęstą siecią posterunków i drutów kolczastych obozu w Spittal. Panował tam brud i nieporządek, na podłogach brudnych baraków leżała słoma. Po godzinie brytyjski oficer wezwał do siebie trzech kozackich generałów i lodowatym tonem oświadczył im, że zostaną następnego dnia wydani Związkowi Radzieckiemu w myśl umów międzynarodowych.
Kozacy, jak i wielu innych ochotników wschodnich z Wehrmachtu i SS, nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich los został przypieczętowany na długie miesiące przed rozłożeniem się w rejonie Drawy. Jednym z postanowień konferencji jałtańskiej było zobowiązanie się rządów Wielkiej Brytanii i USA do wydawania Sowietom wszystkich obywateli radzieckich. My, Polacy, oburzeni własną krzywdą, nie dostrzegamy zła, jakie wyrządziła innym narodom konferencja w Jałcie. „Obywatelem radzieckim” był w teorii każdy, kto posiadał przed 1 września 1939 r. obywatelstwo Związku Radzieckiego. W praktyce oznaczało to wydawanie na śmierć tysięcy ludzi, nawet tych, którzy obywatelami radzieckimi nigdy nie byli. Stalin bowiem nie darował zdrady nikomu. Nawet tym, którzy ledwo przetrwali niemiecką niewolę w obozach. Operacja przekazywania „obywateli ZSRR” otrzymała kryptonim „Keelhaul” – „przeciąganie pod kilem”.
Oficerowie w Spittal byli w szoku, a później ogarnęła ich rozpacz. Starzy emigranci próbowali pisać petycje do Brytyjczyków, ale tych nikt nie czytał, ani nawet nie przyjmował. Młodsi oficerowie zrywali z wściekłości dystynkcje z mundurów, odznaczenia, a nawet poświęcone krzyżyki. Redaktor Tarusskij powiesił się jako pierwszy. Proszono generała Krasnowa o pomoc, powoływano się na jego osobistą znajomość z marszałkiem Alexandrem, dowódcą wojsk alianckich w rejonie Morza Śródziemnego. Błagano Brytyjczyków o przysłanie przedstawiciela i podjęcie rozmów. Na próżno.
Rankiem 29 maja dwóch popów rozpoczęło modły o zmiłowanie. Otoczył ich tłum, tak prawosławnych, jak muzułmanów. O 6 rano podjechały ciężarówki i rozkazano oficerom załadować się na nie. Ci odmówili. Wówczas z brytyjskich szeregów wystąpili żołnierze uzbrojeni w grube pałki i pistolety maszynowe. Kozaccy oficerowie stłoczyli się i wzięli pod ręce, a Brytyjczycy ruszyli na nich. Zaczęli okładać kolbami, pałkami, pięściami. Po rękach, torsach, głowach. Wyrwali pierwszego oficera z szeregu i wrzucono na pakę ciężarówki. Ten zeskoczył, więc Anglicy znowu go pobili. Oficer ponownie wyskoczył. Wówczas brytyjscy żołnierze skatowali go tak, że stracił przytomność w kałuży krwi. Wrzucono go, jak kłodę, na pakę. Dopiero wówczas oficerowie zaczęli wsiadać. Brytyjscy żołnierze zabierali oficerom zegarki. Do generała Sułtan-Girej Kłycza, starego emigranta z książęcego rodu, podszedł brytyjski oficer i polecił mu zapanować nad oficerami. Kłycz w odpowiedzi splunął mu pod nogi. W ostatniej chwili któryś z Brytyjczyków dostrzegł starego generała Krasnowa. 76-letni generał obserwował z okna baraku całą scenę. Rzucili się, chcąc go zawlec do ciężarówki. Brytyjczyków odtrącili oficerowie i wzięli generała na ręce, zanosząc go na pakę. Z „repatriowanych” oficerów blisko 70 % nigdy nie posiadało sowieckiego obywatelstwa.
„Przenajświętsza Bogurodzica obroni”
Tymczasem w Lienz i Peggetz narastał niepokój. Kozacy widzieli puste ciężarówki. Do brytyjskiego oficera łącznikowego, majora Daviesa, została wezwana tłumaczka. Pytano, gdzie są oficerowie. Brytyjczycy spuszczali oczy i unikali odpowiedzi. Następnego dnia wręczono tłumaczce odezwę i nakazano rozpowszechnić wśród Kozaków. Tekst tej odezwy pełen był komunałów o „zdradzieckich oficerach” i „powrocie do ojczyzny”. Widać było, że tekst ułożyły sowieckie władze. Jednocześnie zapowiedziano Kozakom, że 31 maja rozpocznie się „repatriacja” do Związku Radzieckiego.
Wieść ta spadła jak grom z jasnego nieba. W Peggetz zwołano naradę, gdzie jednego młodego chorążego wybrano przywódcą biernego oporu. Ogłoszono głodówkę powszechną, wywieszono czarne flagi. Rozklejano plakaty z napisami w języku angielskim: „Wolimy śmierć głodową tu, niż powrót do Związku Sowieckiego”. Pisano petycje. Do wszystkich. Do Churchilla, do generała Eisenhowera, do biskupa Canterbury, do króla serbskiego Piotra II, do papieża, do parlamentów i głów państw demokratycznych. Brytyjska kancelaria petycje przyjmowała i wyrzucała od razu do kosza. Cały czas kapłani udzielali komunii i spowiadali. Pobudowano ołtarze i odprawiano dzień i noc nabożeństwa.
Tak minął 30 maja, kiedy zapowiedziano, że repatriacja zostaje przesunięta o jeden dzień ze względu na wypadające 31 maja Boże Ciało. Wtedy Brytyjczycy przywieźli żywność, ale nikt się po nią nie stawił. Zrzucono ją na ziemię, ale żaden Kozak nie dotknął jedzenia przywiezionego przez Anglików.
1 czerwca 1945 roku wschodzące słońce oświetliło wielotysięczną procesję. Na jej czele szli duchowni w ornatach. Niesiono ikony, krzyże, święte chorągwie, zapalone świece. Kierowała się ona ku kaplicy polowej w Peggetz. Modlitwa trwała do 8 rano, kiedy pojawiły się brytyjskie czołgi i pojazdy pancerne. Zajechały ciężarówki, kilkaset metrów dalej stanął pociąg, a obóz otoczyła tyraliera żołnierzy uzbrojonych w pałki, karabiny i pistolety maszynowe. Pieśni trwały jeszcze chwilę, kiedy Brytyjczycy rzucili się na kozacki tłum. „Nie ruszać Anglików! Modlić się! Przenajświętsza Bogurodzica obroni!”, krzyczeli popi. Wszyscy wierzyli w cud, który ich ocali przed wysłaniem do Związku Radzieckiego. Cud, który nie nadszedł.
Tłum zafalował, kiedy angielscy żołnierze zaczęli okładać pałkami i kolbami karabinów po głowach i rękach. Spanikowani ludzie krzyczeli i tratowali się nawzajem. Pod naporem ludzkim obalono płot, oddzielający obóz od pola. Ale i stamtąd brytyjscy „gentlemani” strzelali pod nogi tłumu. Tych, których wyrwano z ciżby, wrzucano okrwawionych na ciężarówki. Niektórych żołnierzy zakłuto bagnetami, albo zastrzelono. Ludzie krzycząc uciekali – w góry, lasy, skakali do rzeki. W pewnym momencie rozbiegły się konie i wielbłądy, spłoszone tumultem. Cofający się tłum odsłonił ołtarz. Ku brytyjskim żołnierzom wystąpił duchowny, wyciągając ku nim rękę z Biblią. Wytrącono mu ją z ręki bagnetem. Tu i tam Kozacy zasłaniali się ikonami, jeden z nich parował ciosy pałki chorągwią świętego Mikołaja Cudotwórcy. Chwilę później przewrócono ołtarz. W odpowiedzi na to z tysięcy zdesperowanych, zrozpaczonych kozackich gardeł rozległo się groźne: „Urrrraaa!”. Przestraszeni Anglicy, myśląc, że Kozacy ruszą do natarcia, cofnęli się do stanowisk karabinów maszynowych. Jednak nic takiego nie nastąpiło, tłum nadal się modlił. Twardy opór stawiali junkrzy ze szkoły, za nic nie dając się zawlec do ciężarówek. Poza Peggetz trwały też obławy na tych, którzy zdołali uciec z obozu. Wielu Kozaków utonęło w Drawie, inni rzucali się pod gąsienice czołgów. Brytyjczycy ruszyli do baraków i wywlekali stamtąd ukrywających się. Niektórzy z brytyjskich żołnierzy zdawali sobie sprawę, że robią coś podłego. Coś urągającego wszelkim normom cywilizowanego świata. Do jednego z nich podeszła mała dziewczynka i wręczyła mu kartkę. Niezgrabnym, dziecięcym pismem skreślono na niej po angielsku kilka słów: „Zabijcie nas, ale nie oddawajcie bolszewikom”. Żołnierz przeczytał napis i rozpłakał się. Inny szepnął do Kozaków łamanym rosyjskim: „Nie dajcie się, oni nie mają prawa!”. Dopiero o 5 po południu brytyjski oficer nakazał zaprzestać masakry. W obozie leżały dziesiątki ciał, może setki – zatłuczonych na śmierć, zadźganych bagnetami i zastrzelonych. Żołnierzy i cywili. Kobiet, starców i dzieci.
Następnego dnia „repatriację” wznowiono. Mało kto się już wówczas modlił. Dolinę pokrywały połamane chorągwie i podeptane ikony. Wielu Kozaków próbowało uciekać przez góry, niektórym się to udało. Zdarzało się, że poruszeni sumieniem Brytyjczycy puszczali uciekinierów wolno. W wielotysięcznym tłumie panował chaos. Wśród krzyków i płaczu matki szukały swoich dzieci, dzieci szukały swoich rodziców. Austriacka ludność cywilna plądrowała porzucony kozacki dobytek. Tysiące ludzi ładowano do ciężarówek – a z nich do odrutowanych, bydlęcych wagonów. Tak dobrze znanych z wywózek do hitlerowskich kacetów… Niektórzy, zanim jeszcze dotarli do sowieckiej strefy okupacyjnej, zdołali popełnić samobójstwo, inni próbowali uciekać. Niewielu się jednak udało.
Werdykt przyszłego historyka
Operacja „Keelhaul” zebrała szerokie żniwo. Raporty NKWD z 15 czerwca 1945 r. podają, że Brytyjczycy w samej Austrii w okresie 28 maja-7 czerwca przekazali Sowietom 42 913 osób, w tym 16 generałów. Podobnie dramatyczne wydarzenia, jak opisane wyżej, nastąpiły w Judenburgu i Grazie podczas „repatriacji” XV. Korpusu Kozackiego. Generał von Pannwitz mógł ocalić swoje życie, nie był w końcu obywatelem sowieckim. Zdecydował się jednak dzielić los swoich podkomendnych do samego końca. Niektórym Kozakom udało się stamtąd uciec, używając ręcznych granatów.
W dalekich Stanach Zjednoczonych, w New Jersey próbowano zapędzić 154 „obywateli ZSRR” na pokład sowieckiego statku. Amerykańska żandarmeria użyła pałek i gazu łzawiącego. Na próżno. „Repatrianci” walczyli gołymi rękoma do upadłego. Udało im się nawet uszkodzić maszyny statku. Dopiero kiedy podano im w jedzeniu narkotyki udało się ich załadować na pokład innej jednostki.
Podobne dantejskie sceny pojawiały się niemal wszędzie, gdzie byli członkowie wschodnich formacji niemieckiej armii. Na podobnej zasadzie wydawano siepaczom Tity tysiące uciekinierów z Jugosławii: ustaszy, czetników, Włochów. Trwało to aż do 1947 roku. Tak samo Sowietom wydawano członków ROA gen. Własowa, ochotników tatarskich i gruzińskich, dawnych jeńców radzieckich czy robotników przymusowych. Wszyscy oni trafili w ręce sowieckiej bezpieki. Wiele osób zamordowano na miejscu – rozstrzeliwując, czy też wieszając, nawet na oczach Amerykanów i Brytyjczyków. Resztę sprowadzono do ZSRR. Tam czekały ich wyroki. Dla dowódców wyrok był tylko jeden… 16 stycznia 1947 roku powieszono generałów Krasnowa, Szkuro, Sułtan-Girej Kłycza, Domanowa i von Pannwitza. Podobny los spotkał oficerów gen. Własowa, zamordowanych w 1946 roku. Dla pozostałych sowiecka władza zasądziła wyroki wieloletniego uwięzienia w łagrach. Uwięziono w ten sposób zarówno mężczyzn, jak i kobiety, dzieci zaś trafiały do sierocińców, niewiele lepszych od łagrów. Niewielu dotrwało amnestii z 1955 roku.
Alianci wiedzieli o takich praktykach, niemających nic wspólnego z cywilizacją ludzką, na długo zanim zdecydowali się wydać nieszczęśników w łapy sowieckich łobuzów. Wydawano – łamiąc prawa człowieka i wszelkie konwencje międzynarodowe, o które podobno walczyli Alianci – także cywilów. W tym dzieci, niejednokrotnie urodzone już daleko poza granicami ZSRR, a także emigrantów, którzy nie mieli nigdy sowieckiego obywatelstwa.
Oddając sprawiedliwość należy podkreślić, że jedno tylko państwo zachowało twarz i honor, którego nie starczyło ani wielkim mocarstwom, ani krajom neutralnym. Maleńkie Księstwo Liechtensteinu przyjęło w maju 1945 roku blisko 500 uciekinierów i odmówiło wydania ich Sowietom. Widocznie książę Franciszek Józef II miał w sobie więcej odwagi, niż wielcy tego świata…
Operacja „Keelhaul” pozostała tajemnicą aż do lat 70., a Aleksander Sołżenicyn nazwał ją „ostatnim sekretem II Wojny Światowej”. W 1996 roku rosyjska prokuratura zrehabilitowała generała von Pannwitza i jego kozackich żołnierzy, oczyszczając ich z zarzutów. Tak zakończyła się historia bitnych i dzielnych żołnierzy w długich czerkieskach, z futrzanymi papachami na głowach i zdobnymi sztyletami u pasów.
Dzisiaj Peggetz jest tylko małą, urokliwą, górską miejscowością. Tak jak w 1945 roku, i dzisiaj zieleni się dolina Drawy. Tylko malutki cmentarzyk z kilkunastoma mogiłami i niewielkim pomnikiem przypomina o straszliwej zbrodni wyrządzonej tu przed laty. I krótkie zdanie w filmie o brytyjskim super-agencie, będące cichym wyrazem brytyjskiej skruchy. „Moi rodzice przetrwali brytyjską zdradę i oddziały śmierci Stalina” mówi ze ściśniętym gardłem filmowy Janus do speszonego agenta Bonda.
W 1949 roku stareńki generał Poliakow, jeden z niewielu, który zdołał uniknąć „repatriacji”, w liście do generała Denisowa, atamana w Ameryce napisał znamienne słowa: „Przyszły historyk wyda bezstronny werdykt na tej gorzkiej tragedii, wyrok na tych reprezentantów „Dumnego Albionu” który zhańbili władcę mórz w przeszłości, i którzy nie są godni, by zwać się członkami współczesnego cywilizowanego rodzaju ludzkiego.”
Nie czuję się na siłach, by ferować werdykt, dlatego pozostawiam go wyłącznie w gestii Czytelnika.