Gwiezdne wojny Hitlera.
Część II
Kosmiczna kaczka
Drodzy P.T. Czytelnicy portalu Historyk.eu, kontynuujmy naszą podróż po „marzeniach o gwiezdnych wojnach” według Hitlera???
Przepraszam za te znaki zapytania, jednak wątpię, czy Hitler byłby w stanie to ogarnąć intelektualnie.
Göring?
Może z uwagi na wiedzę lotniczą byłoby mu łatwiej, ale wymagany poziom wiedzy teoretycznej z zakresu fizyki kosmosu jest tutaj wręcz przeogromny. A mimo to taki właśnie projekt – kosmicznego bombowca odbijającego się niby odpowiednio rzucony na wodę płaski kamień (czyli potocznie zwana kaczka) powstał. Zatem ktoś musiał zatwierdzić powołanie zespołu naukowego, dać przydział ludzi, specjalistów, pomieszczenia, etaty i całą resztę (bez regulaminów u Niemców ani rusz). Kosmiczna kaczka…
Dlaczego ten właśnie projekt jest interesujący?
Powstał w pracowni Eugena Sängera. Tak właściwie to niewiele wiemy o koncepcji samego pojazdu kosmicznego – ot tyle, że wyglądem przypominał promy kosmiczne ostatnich 20 lat XX wieku a kabina pilotów miała pomieścić 5 lub 7 ludzi. Do tego miały być pomieszczenia dla załogi, akumulatorownia oraz potężne absorbery światła słonecznego i fal elektromagnetycznych do uzyskiwania energii elektrycznej. Wprawdzie oparte o technologie selenu i miedzi, co jednakże dawało skuteczność „odzyskiwania” energii na poziomie 4%. Na tamten czas bardzo, ale to bardzo dużo!
Jednak mówiąc o pracach Sängera muszę stwierdzić, że chodzi o coś znacznie istotniejszego!
To zadziwiające, ale przetrwały wojnę i pozostały wielkie rysunki pokazujące poszczególne fazy lotu kosmicznego bombowca. Z opisów wynika, że do „odbicia na kaczkę” od granicy ziemskiej atmosfery (zwanej linią Kármána) potrzebny był kąt zderzenia z atmosferą mniejszy niż 5 stopni, natomiast aby wejść w atmosferę bombowiec musiał lecieć pod kątem od 6 do 9 stopni. Tak zaznaczył na schematach Sänger (lub któryś z jego współpracowników).
I to jest SZOK!!!!!
Otóż te pojęcia: kąt wejścia i kąt odbicia pojawiły się w pracach fizyków, astronomów i inżynierów technologii kosmosu w latach 1951-52. Był to problem ściśle militarny. Pod koniec lat 40-tych technologie radarowe oraz rozwój myśliwców odrzutowych osiągnęły taki postęp, że żaden bombowiec typu latająca forteca nie miał szans, aby dolecieć nad Moskwę i obrzucić ją bombami (szczególnie atomowymi). Rosjanie też mieli ten sam problem. Waszyngton, Nowy Jork czy miasta zachodniego wybrzeża USA były dla ich bombowców (i bomb atomowych) nieosiągalne.
Paradoksalna sytuacja. Jedna i druga strona miała głowice atomowe, ale nie miała jak uderzyć nimi
w główne cele na terenie przeciwnika. Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazków – tu jednak wynalazczość nie była potrzebna. Rozwiązanie pokazali Niemcy pod koniec wojny – rakiety A4 (czyli broń odwetowa V-2), już „przetestowane” w warunkach bojowych oraz kolejne, jeszcze większe, w dużej części już po próbach „cywilnych”.
Obie główne strony zimnej wojny postanowiły zatem sięgnąć po niemieckie rozwiązania – rakiety A-9 oraz A-10, udoskonalić je (często zresztą wykorzystując niemieckich naukowców, których przetrzymywali w zamkniętych ośrodkach) i przystosować do przenoszenia broni atomowej.
Tyle, że radary sięgały aż do termosfery. Czyli trzeba wysłać rakietę w kosmos a potem odwrócić tor jej lotu i wprowadzić ją z powrotem do atmosfery. No i zaczęły się schody! Okazało się bowiem, że jeśli uderzać pionowo (a właściwie po krzywej balistycznej) – rakieta w termosferze przegrzewa się i wybucha. Zatem trzeba było wprowadzać rakietę z kosmosu w atmosferę ziemską pod kątem. Tu pojawił się kolejny problem – albo wejście następowało zbyt pionowo, rakieta wchodziła w atmosferę za szybko (ze skutkiem jak wcześniej) albo odbijała się od linii Kármána i ginęła gdzieś w kosmosie. Dopiero po iluś nieudanych próbach ustalono kąt wejścia na nie więcej niż 15 stopni. Badacze kosmonautyki twierdzą, że to zbyt wiele – dla rakiet z ładunkiem atomowym wystarczy, ale przy lotach „ludzkich” później ten kąt zmniejszano. Bo ponoć Jurij Gagarin nie był pierwszym człowiekiem w kosmosie – był pierwszym, któremu udało się powrócić żywym!
Zarówno Rosjanom jak i Amerykanom udało się ustalić wielkość tego parametru w sposób doświadczalny, teoretyczne wyliczenie kąta wejścia było, w tamtej epoce i przy braku wiedzy praktycznej, niewykonalne. Tak nawiasem mówiąc, dopiero w epoce szybkich komputerów dla amerykańskiego programu wahadłowców maszyny wyliczyły optymalny kurs wejścia w atmosferę na 6,45 stopnia.
Te wszystkie naukowe osiągnięcia Amerykanów i Rosjan powstały przynajmniej kilkanaście lat po sporządzeniu przez Sängera jego modelu…….
No i w tym miejscu powstaje pytanie: czy w zespole Sängera był jakiś matematyczno-fizyczny geniusz, który rozgryzł to zagadnienie teoretycznie (i tylko wyniki jego prac do naszych czasów nie przetrwały) czy też trzeba założyć, że Niemcy zbudowali i przetestowali prototypy rakiet, o czym nic nam nie wiadomo, i też doświadczalnie ten kąt wyznaczyli?
I na tym, drodzy Czytelnicy, wypadałoby skończyć. Więcej faktów nie znam. Ale zapraszam już dziś do przeczytania ostatniego odcinka z tego cyklu (jest już u Admina, na stronie pojawi się niebawem).
Piotr H "baron"
Gwiezdne Wojny Hitlera Część I
Gwiezdne Wojny Hitlera Część III