„…Nikt prawie z załogi nie miał dotąd czasu ani okazji do głębszych studiów nad dziejami odkryć geograficznych w Antarktyce i do zapoznania się ze sprawozdaniem podróżników, którzy już wcześniej próbowali rozszerzyć naszą wiedzę o tej niegościnnej części świata. Uważam za absolutnie konieczne, aby wszyscy bez wyjątku poznali możliwie najdokładniej historię wcześniejszych odkryć antarktycznych. Był to jedyny sposób, aby już naprzód zżyć się do pewnego stopnia z przyrodą i warunkami, w jakich mieliśmy działać. Dlatego też na „Framie” znajdowała się pokaźna liczba dzieł o Antarktyce i o wszystkich wyprawach w tamte strony – od J. Cooka i J.C. Rossa aż do kapitana Scotta i Sir E. Shackletona. Biblioteka ta została naprawdę dobrze wykorzystana, szczególnie jeśli chodzi o dzieła dwóch ostatnich badaczy; raz po raz czytano je pinie od deski do deski, a że obie książki były napisane i bogato ilustrowane, lektura ich okazała się szczególnie pożyteczne…”
Tak pisał w swoich dziennikach norweski polarnik, który jako pierwszy 14 grudnia 1911 roku postawił stopę na spodzie ziemi. Tego dnia biegun południowy został zdobyty!
Dziś obchodzimy 105 rocznicę tego niezwykłego, heroicznego wydarzenia, które zapisało się w historii jako „jedna z największych przygód w historii ludzkości”. I nie ma w tym krzty przesady. Niegościnny kontynent chłodno witał śmiałków. Ekstremalnie niskie temperatury i silne wiatry wiejące prawie 300 dni w roku wymagały doskonałego przygotowania. Wiedział o tym Norweg – Roald Amundsen, który całe życie przygotowywał się do ekspedycji na biegun. Co prawda, w 1909 r. wyprawa wyruszyła początkowo na północ, jednak plany załogi uległy zmianie, kiedy usłyszeli, że biegun północny został zdobyty przez Roberta Peary’ego.
Amundsen nie poddał się i po otrzymaniu tej wiadomości obrał kurs na południe. Wielki drewniany statek FRAM w 1911 roku dotarł do Zatoki Wielorybów położonej w obrębie Lodowca Szelfowego Rossa u wybrzeży Antarktydy. Tu przewidujący i znakomicie przygotowany Amundsen założył bazę – Framheim. Drewniane domki, namioty i tunele wykute w lodzie, łączące ze sobą budynki były magazynami zapasów żywności, warsztatami, schronieniem dla kilkudziesięciu psów eskimoskich i samej załogi.
Amundsen planował każdy dzień. Wiedział, że od tego zależy powodzenie wyprawy i życie towarzyszy, którzy mu zaufali. Amundsen miał też jeszcze jeden powód, dla którego tak skrupulatnie dzielił racje żywnościowe i dbał o sprzęt czy samopoczucie zwierząt. Na swoja wyprawę zaciągnął ogromne długi u króla Norwegii, by sfinansować ekspedycję zastawił nawet własny dom. A sen z powiek spędzała mu wieść o tym, że Brytyjczyk Robert Scott depcze mu po piętach prąc na południe na saniach motorowych u kucach.
Studiując zapiski Shackeltona, który 2 lata wcześniej próbował pokonać trasę do bieguna, wiedział, że kuce nie sprawdzą się w śnieżnej, lodowej krainie, są zbyt ciężkie i łatwo wpadają w szczeliny. Jego asem w rękawie były psie zaprzęgi, z ukochaną suką Kamillą na czele. Nie wiedział jednak jak poradzą sobie silnikowe sanie. Amundsen i załoga niecierpliwie czekali we Framheimie na poprawę pogody. Wraz z nastaniem lata, 20 października 1911 r. w stronę bieguna wyruszyła wreszcie pięcioosobowa grupa na czterech saniach ciągniętych przez 52 psy. Bez większych problemów Norwegowie pokonywali kolejne zaplanowane na każdy dzień odcinki. Psy spisały się wyśmienicie, poradziły sobie nawet w Górach Transantarktycznych. Po niemal dwóch miesiącach wyczerpującej podróży i oglądania się za siebie w poszukiwaniu konkurenta, nadeszła uroczysta chwila – obywatele niewielkiej Norwegii, która dopiero co uzyskała niepodległość, zdobyli biegun południowy! Na mroźnym, antarktycznym wietrze zatrzepotała norweska flaga. Amundsen rozbił obóz, w którym zostawił list do Roberta Scotta z prośbą o oddanie go królowi Norwegii, w razie gdyby jego wyprawa nie zdołała powrócić do kraju. Scott znalazł list ponad miesiąc później kiedy wyczerpany dotarł na biegun. Niestety nie udało mu się dowieźć przesyłki, w drodze powrotnej zamarzł z braku żywności i wycieńczenia spowodowanego walką z pogodą. Nie mylił się natomiast Roald Amundsen, gdy napisał w pamiętniku, że w wyprawie na biegun „zwycięstwo czeka tego, kto umie przewidywać”.