Wspomnienia z okupowanego Poznania część V
Tym razem opowieść którą usłyszałem nie dotyczy Poznania tylko okolic miasta. Pewna starsza pani opowiedziała mi historię, którą usłyszała od swojej sąsiadki wiele lat temu. Bożena, bo tak miała ma imię ta kobieta tuż po wyzwoleniu, a było to w kwietniu, albo maju 1945 roku znalazła pracę w sklepie w Komornikach. Ponieważ mieszkała pod Mosiną nie miała bezpośredniego dojazdu do pracy i dlatego jeździła do Komornik rowerem przez las tam gdzie była w czasie wojny siedziba Gauleitera Artura Greisera. Bała się jechać przez ten las, ale na szczęście kiedy wyjeżdżała z domu było już jasno, a kiedy wracała także. Mimo tego zawsze starała się przejechać ten odcinek ponad 10 km jak najszybciej.
Któregoś dnia musiała być w sklepie bardzo wcześnie rano to też wyjechała z domu kiedy na dworze było jeszcze ciemno. Kiedy dojechała do lasu było już szaro. Jak wspominała już przed wjazdem do lasu poczuła strach, ale nie miała innego wyjścia jak jechać dalej. Gdy już przejechała spory kawałek poczuła powiew zimna tak mocnego, że stanęła żeby założyć kaptur do kurtki i go zapiąć. Nagle usłyszała jakieś głosy. Ogarnął ja prawdziwy strach. Położyła rower w krzakach i zaczęła się rozglądać. Droga w tym miejscu tworzyła łuk tak więc na drodze nie widziała nikogo. Jednak kiedy spojrzała w las, dostrzegła w oddali idących w jej stronę ludzi. Kiedy przyjrzała się włosy stanęły jej dęba i ogarnął ja paniczny strach. To byli niemieccy żołnierze w mundurach które dobrze znała z czasu okupacji. Co gorsze wśród nich byli też esesmani w czarnych mundurach. Każdy kto przeżył okupację pamiętał ten kolor.
Bożena stała jak skamieniała. Ze strachu nie mogła się ruszyć. Wiedziała jednak że jeśli się nie schowa to ją zobaczą i na pewno zabiją. Po chwili z wielkim trudem udało jej się niemal nadludzkim wysiłkiem wejść w krzaki i tam się położyć. Jednak mimo paraliżującego strachu patrzyła na drogę. Jak wspominała nie mogła zamknąć oczu , ani oderwać wzroku. Po kilku minutach oddział wynurzył się zza zakrętu. Było ich kilkunastu. Niektórzy musieli być ranni bo mieli okrwawione bandaże na rekach, głowach i nogach. Co najdziwniejsze kiedy już byli bardzo blisko kobieta poczuła wręcz lodowaty powiew zimna. Jak wspominała ręce jej tak skostniały, że nie mogła poruszać palcami. Po prostu leżała i patrzyła modląc się żeby jej nie zauważyli. Co gorsza rower został w krzakach i mogli go zobaczyć. Teraz już wyraźnie słyszała jak mówią po niemiecku, choć ze strachu niewiele rozumiała. Co gorsza widziała że mają broń. Te kilka minut zanim przeszli było dla niej jak wieczność. Kiedy odeszli leżała jeszcze bardzo długo nim wreszcie odważyła się wstać i chwiejnym krokiem podejść do drogi. Na szczęście zimno które czuła znikło.
Panowała cisza, a Niemców nie było już widać i Bożena nadal trzęsąc się ze strachu wsiadła na rower i tak szybko jak tylko potrafiła ruszyła do Komornik. Kiedy tam dotarła opowiedziała o wszystkim kierownikowi sklepu. Ten nie namyślając się długo poszedł do restauracji zadzwonić. Nie trwało długo jak pod sklep podjechał gazik i dwa samochody pełne żołnierzy. Z gazika wyskoczył młody oficer i prawie wbiegł do sklepu. Nawet się nie przedstawił, tylko zaczął bardzo ostro wypytywać Bożenę gdzie to było i co widziała. Kobieta rozpłakała się i dopiero wtedy oficer zreflektował się i już innym tonem poprosił o to by mu wszystko opowiedziała. Kiedy skończyła oficer dosłownie wypadł ze sklepu, coś krzyknął i samochody odjechały. Bożena siedziała i powoli wracała do siebie, choć nadal nie mogła się uspokoić. Popołudniu kiedy skończyła pracę postanowiła, że już tu nie będzie tu pracować bo nie ma dojazdu, a przez las już nie ma odwagi jechać. Tym razem wróciła do domu przez Poznań.
Jak się później dowiedziała wojsko otoczyło cały las, przeszukując go bardzo dokładnie. Niestety mimo kilku dni intensywnych poszukiwań nie natrafili na Niemców. Bożenę po kilku dniach wezwano do Poznania na przesłuchanie do jednostki wojskowej. I choć przysięgała że to co widziała to prawda, oficerowie nie chcieli jej wierzyć. Twierdzili że sobie to wymyśliła. Na końcu kazali jej podpisać papier że nigdy nikomu o tym nie wspomni. Na pytanie dlaczego ma takie coś podpisać starszy wiekiem oficer odparł, że to dla jej dobra.
Pani która mi to opowiadała pamięta że ta jej sąsiadka już nigdy, a żyła jeszcze wiele lat nie odważyła się wejść do tego lasu. Twierdziła że nie i koniec. Nawet kiedy w latach sześćdziesiątych wielu ludzi jeździło do lasu wypocząć na świeżym powietrzu, ona nigdy na to nie dała się namówić.
Cóż można przyjąć, że w tej okolicy mogły się ukrywać jakieś resztki rozbitych oddziałów niemieckich czy to z załogi Poznania, czy z jakiegoś większego oddziału rozbitego przez Rosjan. Jednak to, co mnie dziwi w tej opowieści to ów powiew lodowatego powietrza, który jakoś do tej opowieści nie pasuje i raczej znany jest nam z horrorów. Kiedy zapytałem o to moją rozmówczynię ta odparła, że sama tego nie rozumie, ale pamięta tą opowieść dość dokładnie i jak twierdzi jej sąsiadka kilka razy wspominała o przeraźliwym zimnie. Ona uwierzyła jej bo widziała jak ta kobieta zachowywała się opowiadając tą historię. Była tak przerażona i rozdygotana, mimo upływu wielu lat, że na pewno nie udawała. A do tego z dnia na dzień zrezygnowała z pracy mimo że dobrze jej się tam pracowało.
Reasumując to dziwna opowieść, ale w tych czasach działy się różne czasami bardzo niespodziewane rzeczy. Jednak jak twierdzi pani która mi tą historie opowiedziała jej sąsiadka była przekonana, ze to nie byli normalni żołnierze. Jej zdaniem to byli umarli którzy jakimś cudem ukazali jej się w tym lesie. Dlatego już nigdy tam nie weszła. Cóż nie odważę się tego komentować pozostawiając osąd czytelnikom.
Ireneusz Piątek