Polskie buraczanki
Zawsze byliśmy ciekawi, czy pamiętane są losy polskich buraczanek, które za pracą wyemigrowały do Królestwa Danii. Życie Polaków w kraju rozebranym przez trzy mocarstwa ościenne było faktem, którego raczej się nie zazdrościło. Dlatego też zaczęły się sukcesywne emigracje za pracą i lepszym bytowaniem zwanym potocznie „życiem za Wisłą.
Dwadzieścia pięć lat XIX stulecia
Ostatnie lata XIX wieku to okres nagminnych wyjazdów Polaków z Galicji, do Królestwa Danii. Była to fala emigrantów szukających pracy, w której większość stanowiły kobiety. Ich pracodawcy zgromadzili ogromne oszczędności dzięki pracy taniej polskiej siły roboczej. Rzetelna praca Polek została doceniona, niestety, dopiero po długich latach. Pierwszymi domami dla pracujących w Danii Polek były baraki zwane „miejscem dla buraczanek”. Aby „buraczanki” nie miały daleko do pracy, baraki te budowano tuż przy polach buraczanych. Duńczycy, widząc chęć Polek do pracy, potrafili je maksymalnie wykorzystywać.
Przy zamku Amalienborg
Duńczycy pracujący razem z Polkami na polach buraczanych, nazywali je leniuchami, których smagał po plecach kij pruski. Ale Polacy mimo wszystko pracowali. Przy królewskim zamku Amalienborg w Kopenhadze, po zakończonym tygodniu pracy, płynęły polskie piosenki, którymi buraczani robotnicy chcieli zainteresować tutejszych monarchów, by tym sposobem polepszyć sobie warunki pracy. Nigdy jednak tak się nie stało.
Polskie niedziele
Polacy skupiali się też co niedziela w jednym z baraków, gdzie odprawiana była msza święta przez zapraszanego tam księdza. Mężczyźni zatrudnieni w zakładach stolarskich wykonywali małe krzyżyki i płaskorzeźby świętych. Nad łóżkami wieszali obrazki świętych, które upiększali kwiatami z kolorowej bibuły. W niedzielę, tuż po wspomnianym nabożeństwie, polskie drewniane domki rozbrzmiewały polską muzyką i śpiewem. Z czasem miejsca te nazywano „polskimi wesołymi dzielnicami”.
Bez wzajemnej konsolidacji
Duńczycy, widząc życie „buraczanek”, odsuwali się od nich. Z czasem okazało się, że Polacy są również niezbędni na buraczanych polach. Z roku na rok, przybywało na duńskie wyspy coraz więcej Polaków, na których mawiano „ludzie bez ojczyzny”. Ale z czasem bez tych „ludzi bez ojczyzny”, nie umiano pracować.
Ewa Michałowska-Walkiewicz