Strona główna » Australijska Nemezis

Australijska Nemezis

przez historyk
0 komentarz


Dwie bitwy morskie, obie bardzo ważne w historii Australii, choć dzieliło je 27 lat. Obie też bardzo znamienne – w pierwszej zwyciężył ten, którego nazwa pochodziła od największego miasta wyspiarskiego państwa, w drugiej – został pokonany, choć inny już okręt pod tą nazwą, jakby w karze za sukces swojego imiennika.


Opowieść ta zaczyna się w czasach, kiedy nikt nie przewidywał szalejących na całej Kuli Ziemskiej wojen, a mianowicie 6 kwietnia 1906 roku w… Gdańsku, w jednej z najstarszych niemieckich stoczni, Kaiserliche Werft Danzig, założonej w 1852 r. Tego dnia położono stępkę pod budowę lekkiego krążownika pancernopokładowego „Emden”. Powstały tylko dwie takie jednostki, drugą był budowany równolegle w Hamburgu „Dresden”, różniący się jedynie budową siłowni, wyposażonej w turbinę parową. Oba okręty były rozwinięciem wcześniejszego typu „Königsberg”, miały po 118 metrów długości i 13,5 metra szerokości oraz wyporność 4290 ton. Napęd „Emdena” stanowiły dwa silniki z potrójnym rozprężaniem pary, dające moc 15 000 KM, okręt mógł zabrać na pokład 860 ton węgla, co dawało mu zasięg 3600 Mm przy prędkości 14 w. Krążowniki, rozpoznawane dzięki ładnej, smukłej sylwetce, zachowywały dość dużą prędkość 24 węzłów, charakteryzowały się też niewielkim promieniem skrętu i dużą manewrowością. Minusem było małe zanurzenie, powodujące duże przechyły przy dużej fali, mimo dobrej dzielności morskiej.


Główne opancerzenie okrętu znajdowało się na pokładzie i wynosiło 80 mm, oraz 100 mm na stanowisku dowodzenia. Z kolei opancerzenie wież artylerii głównej wynosiło 50 mm. Uzbrojenie stanowiło 10 dział Kruppa SK L/40 kal. 105 mm z zapasem 150 pocisków na działo, rozmieszczonych w pojedynczych wieżach wzdłuż burt. Były to armaty o dużej szybkostrzelności – 15 pocisków na minutę i zasięgu maksymalnym 12 km. Wysoka kadencja strzałów, jak i duża prędkość początkowa pocisków (690 m/s) powodowały, że działa te był zabójcze na niewielkim dystansie. Ponadto, arsenał uzupełniało osiem dział SK L/55 kal. 52 mm, po cztery w kazamatach dziobowych i rufowych, z zapasem 4000 pocisków na działo, oraz dwie wyrzutnie torped 450 mm, z zapasem czterech torped. Załogę stanowiło 361 oficerów i marynarzy.


„Emden” został zwodowany 26 maja 1908 r., a po wykończeniu 10 lipca 1909 r. wszedł do służby w Kaiserliche Marine i rozpoczął próby morskie. 1 kwietnia 1910 r. nowy krążownik został włączony do Niemieckiej Eskadry Wschodnioazjatyckiej.


Ostasiengeschwader została sformowana w 1897 r. wraz z przejęciem przez Niemców Kiautschou (Kiaoczou) i utworzeniem tam koncesji z centralnym ośrodkiem w Tsingtau (Tsingtao), zarządzanej przez niemiecką marynarkę wojenną. Terytorium, znajdujące się na południowym wybrzeżu półwyspu Szantung, zostało wydzierżawione Niemcom na 99 lat. Zbrojnym ramieniem, chroniącym prowincję i niemieckie interesy, była właśnie Eskadra Wschodnioazjatycka, stacjonująca w Tsingtau.


„Emden” w podróż wyruszył 12 kwietnia 1910 r. z Kilonii, docierając 22 lipca do Niemieckich Wysp Samoa, gdzie spotkał się z resztą Eskadry, z którą powrócił do Tsingtau. Od tego momentu rozpoczęła się kolonialna służba krążownika, który przybrał zresztą barwy Eskadry – pomalowany na biało kadłub i brązowe nadbudówki. Okręt brał udział w tłumieniu powstania na Mikronezji w 1911 r., ochraniał cywilów podczas rewolucji chińskiej, składał wizyty m.in. w Japonii, oraz brał udział w ćwiczeniach. W 1913 r. dowódcą został komandor podporucznik Karl von Müller.
Była to ciekawa postać. Urodził się w rodzinie pułkownika pruskiej armii 16 czerwca 1873 r., uczęszczał do Akademii Wojskowej w Plon, lecz w 1891 r. przeniósł się do marynarki wojennej. Przez kilkanaście lat jego służba przebiegała monotonnie, na niewielkich okrętach. Podczas służby w Niemieckiej Afryce Wschodniej zachorował na malarię, a jej skutki odczuwał do końca życia. Dopiero w 1908 r., gdy został przydzielony do sztabu księcia admirała Heinricha von Preußen, dostrzeżono utalentowanego oficera. Później trafił do berlińskiego Urzędu Marynarki, gdzie zainteresował się nim głównodowodzący floty, wielki admirał Alfred von Tirpitz. Otrzymał dobre referencje i został dowódcą „Emdena”, niedługo potem wykazał się inicjatywą. Podczas dwumiesięcznego rejsu krążownika po Jangcy latem 1913 r., doszło do rewolucji w Chinach, do której przyłączyły się zbuntowane forty w Nankinie. Von Müller nakazał ostrzelać je i zmusić do poddania, za co otrzymał Królewski Order Korony III klasy.

„Łabędź Wschodu”
 
Prawdziwa godzina próby miała nadejść jednak wraz z latem 1914 r. Po zabójstwie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca, „Emden” był jedynym większym niemieckim okrętem w Tsingtau, dopiero później powróciły główne okręty Eskadry Wschodnioazjatyckiej admirała Maximiliana von Spee. W tym okresie Eskadra była złożona z dwóch krążowników pancernych – „Scharnhorst” i „Gneisenau”, czterech (wraz z „Emdenem”) krążowników lekkich – „Leipzig”, „Nürnberg” i „Dresden”) i trzech statków zaopatrzeniowych. Admirał von Spee wiedział, że jeśli wybuchnie wojna, to jego formacja nie ma szans w walce na Pacyfiku, nie było bowiem tajemnicą, że za przeciwników Niemcy będą mieli na pewno Francję i Rosję, brano pod uwagę udział Wielkiej Brytanii i Australii, obawiano się reakcji Japonii. Trzy pierwsze państwa dysponowały silnymi flotami na Pacyfiku, z kolei Japonia i Australia mogły całość swoich sił skierować przeciwko Niemcom. Część sił – przestarzałych mniejszych okrętów – skierowano do obrony Tsingtau, ale reszta opuściła port.


1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji –  efekcie wszystkie statki rosyjskie na Pacyfiku musiały się chronić w portach, bądź prosiły o eskortę okrętów wojennych np. Japonii. Ale na morzu był już także „Emden”, który samotnie miał polować na statki nieprzyjaciela, a jego pierwsza zdobycz miała nosić znamienną nazwę. 4 sierpnia na południe od Półwyspu Koreańskiego na krążowniku przechwycono komunikat, nadany z rosyjskiego parowca „Riazań”, pytający o obecność niemieckich okrętów w tym rejonie.  Z krążownika odpowiedziano, że żadnych nie ma, a statek ma się kierować na wschód, po czym rozpoczęto pościg. Niczego nieświadomy kapitan statku z początku wziął „Emdena” za japoński okręt, mający go eskortować, ale złudzenie to rozwiało się, gdy na maszt krążownika wciągnięto niemiecką banderę, a z dziobowego działa oddano strzał ostrzegawczy. Statek został szybko przejęty przez niemieckich marynarzy i doprowadzony do Tsingtau. Tam przekształcono go w krążownik pomocniczy. Uzbrojono go w osiem dział 105 mm, zdemontowanych ze starego i wysłużonego małego krążownika „Cormoran”, weterana służby kolonialnej. Po poprzedniku rajder odziedziczył nie tylko działa i wyposażenie, ale i nazwę oraz załogę. Statek, już jako „Cormoran” opuścił Tsingtau 10 sierpnia, kilka dni przed rozpoczęciem blokady twierdzy przez siły japońskie.


„Emdena” w porcie nie było już od 5 sierpnia – admirał von Spee rozkazał przybyć krążownikowi na wyspę Pagan w archipelagu Marianów (należących wówczas do Niemiec), wobec czego von Müller wyszedł z Tsingtau wraz ze świeżo przygotowanym krążownikiem pomocniczym „Prinz Eitel Friedrich” i statkiem zaopatrzeniowym „Markomannia”. Do wyspy dotarły one 12 sierpnia. Następnego dnia admirał dowiedział się, że Japonia, jeśli dołączy do wojny, to po stronie Ententy i wyśle swoją flotę do polowania na jego okręty. Zdecydował zatem, że Eskadra przedrze się przez Pacyfik do wybrzeży Ameryki Południowej, a stamtąd do Europy, po drodze nękając brytyjską żeglugę.  W trakcie narady dowódców okrętów, dowodzący „Emdenem” kmdr. Karl von Müller zasugerował, że jedna szybka jednostka, działająca na Pacyfiku odwróci uwagę od Eskadry von Spee i spowolni pościg – na myśli miał oczywiście własny okręt. Admirał wyraził zgodę, wiedząc, że „Emden” jest najszybszy i nakazując przygotowanie kilku punktów zaopatrzeniowych dla nowo mianowanego rajdera.


14 sierpnia, po opuszczeniu sił głównych Eskadry, krążownik i towarzyszący mu statek zaopatrzeniowy skierowały się w stronę wschodnich rubieży Oceanu Indyjskiego. Komandor von Müller zdecydował, że będzie operować na szlakach komunikacyjnych między Singapurem, Kolombo i Adenem.  Ocean Indyjski w tym okresie był uważany za „jezioro wewnętrzne” Imperium Brytyjskiego, ruch statków, transportujących surowce naturalne do metropolii, był olbrzymi. Idealne miejsce dla szybkiego okrętu. „Markomannia” z kolei płynęła zawsze w bezpiecznej odległości, zbliżając się do „Emdena” tylko, gdy było to konieczne.


Przez trzy tygodnie rajder bezskutecznie szukał celu u wybrzeży Jawy i Sumatry, należących do Holenderskich Indii Wschodnich, jednak został spłoszony przez holenderski okręt obrony wybrzeża, który ostrzegł go przed naruszeniem neutralności Holandii. 5 września rajer wtargnął do Zatoki Bengalskiej i tam miały przyjść dni jego chwały. Brytyjczycy, w dalszym ciągu nieświadomi, że „Emden” bynajmniej nie płynie wraz z eskadrą adm. von Spee, tylko grasuje na Oceanie Indyjskim, nie przedsięwzięli żadnych środków bezpieczeństwa. Pierwszą zdobyczą krążownika był grecki parowiec „Pontoporros”, płynący pod brytyjską banderą, z ładunkiem węgla pod pokładem. Była to hojna zdobycz dla „Emdena”, więc wzięto go jako przy, przy czym komandor von Müller zachował się bardzo przyzwoicie, opłacając załogę statku. W ciągu kilku następnych dni „Emden” dopadł pięć kolejnych statków – cztery z nich zatopiono ogniem dział, lub ładunkami wybuchowymi, jeden zaś posłużył jako miejsce pobytu schwytanych do tej pory marynarzy. Parowca „Killian”, mimo bardzo cennego ładunku węgla, nie można było utrzymać – jednostka osiągała prędkość zaledwie 8 węzłów i spowalniała „Emdena”.  Niespodziewane pojawianie się niemieckiego krążownika, poparte niekiedy strzałami ostrzegawczymi, zawsze budziło bardziej zdumienie, niż strach – zuchwałość rajdera i obecność okrętu pod niemiecką banderą na trasie Kolombo-Kalkuta były wręcz niepojęte. Doszło wręcz do zabawnej sytuacji, gdy kapitan jednego ze zdobytych statków powiedział, że niemożliwym jest, by mógł zatrzymać go „Emden”, ponieważ okręt ten… już dawno został zatopiony przez rosyjski krążownik „Askold”. Dopiero, kiedy przechwycono oficjalnie neutralny włoski statek, ten po zwolnieniu natychmiast nadał komunikat ostrzegawczy przed zuchwałym niemieckim rajderem. Większość statków natychmiast czmychnęła do portów, a w pościg ruszył silny zespół, złożony z japońskiego krążownika pancernego „Ibuki” i brytyjskiego „Minotaur”, brytyjskich krążowników  „Yarmouth” i „Hampshire” i rosyjskiego „Żemczug”, do akcji włączyły się też australijskie „Sydney” i „Melbourne”.


Tymczasem von Müller zdecydował się zbombardować port w Madras w Indiach. Wieczorem 22 września wpłynął do portu, który mimo rozkazów o zaciemnieniu, był jasno oświetlony.  „Emden” zbliżył się na 2700 metrów od pirsu i otworzył ogień, oświetlając uprzednio cel. Szybkostrzelne działa wyrzuciły 130 pocisków, podpalając dwa zbiorniki z paliwem, uszkadzając trzy inne i uszkadzając parowiec, który później zatonął. Z dymem poszło 346 tys. galonów paliwa. Mimo iż straty w ludziach były niewielkie, to atak wywołał panikę – taki był właśnie cel chytrego Niemca, chciał uderzyć w brytyjski prestiż.  Krążownik szalał u wybrzeży Cejlonu, zdobywając kolejnych 12 statków, część z nich zatapiając, a część przekształcając w pryzy, wzbudzając wściekłość wśród Brytyjczyków, obsesyjnie próbujących dopaść „pirata”. Bezczelność Niemców sięgnęła zenitu, kiedy zawinęli 28 września do portu w Pondicherry jako anonimowy okręt pod brytyjską banderą w celu oczyszczenia kadłuba z muszli i morskich żyjątek, spowalniających okręt, a przecież trzeba było „ścigać tego przeklętego niemieckiego pirata!” Okręt nie wzbudził żadnych podejrzeń, kadłub zaczęli czyścić francuscy robotnicy, a komandor von Müller zamówił na pokład „angielskiego” okrętu zapasy żywności, za które zapłacono odebraną załogom wziętych do niewoli statków. Wymówiwszy się od wizyty na lądzie, krążownik szybko opuścił port. Wysłano też pożegnalną depeszę, w której S.M.S. „Emden” wyrażał wdzięczność za pomoc i gościnność. Nie trzeba chyba za bardzo się wysilać, by wyobrazić sobie reakcję władz portu…


Niedługo później, okręt zawinął do portu na wysepce Diego Garcia w celu dokonania przeglądu silników i odpoczynku. Tubylcy, nie wiedząc nic o toczącej się wojnie (na wyspie nie znajdował się telegraf, ani radiostacja, była też położona na uboczu) przyjęli Niemców serdecznie, pozwolili też wykonać drobne naprawy. Okręt pozostał tam aż do 10 października, kiedy wyruszył na poszukiwanie statków na zachód od Kolombo po przechwyceniu sygnału z HMS „Hampshire”. Tymczasem Brytyjczykom udało się zdobyć „Markomannię”, jednak sam rajder wyślizgnął im się z rąk.
Kolejnym celem, który wybrał przebiegły niemiecki oficer, był port w George Town na wyspie Penang u wybrzeży Malajów. Po uzupełnieniu węgla na Nikobarach w nocy 27 października, niemiecki krążownik skierował się ku celowi. By zamaskować naturę krążownika, załoga przygotowała fałszywy czwarty komin, wykonany z płótna i drewna. Upodobnił on tym samym „Emdena” do brytyjskiego krążownika „Yarmouth” – oba okręty były zbliżonej wielkości, miały też podobne rozmieszczenie wież artylerii głównej.  Okręt pojawił się na redzie o godz. 4:30 i nie niepokojony, przepłynął przez kanał prowadzący do portu. W George Town stacjonował wówczas niewielki rosyjski krążownik pancernopokładowy „Żemczug”, jednak jego dowódca, baron Czerkasow, niefrasobliwie podszedł do kwestii bezpieczeństwa i nie nakazał wystawić wacht. Rankiem czyszczono również 13 z 16 kotłów parowych okrętu, pozostawiając zaledwie jeden pod parą, co nie zapewniało działania m.in. windom amunicyjnym. Sam dowódca zszedł z okrętu i poszedł spotkać się z żoną w hotelu wieczorem poprzedniego dnia. W porcie znajdowały się też francuska kanonierka „D'Iberville” , niszczyciel „Fronde” i torpedowiec „Mousquet”.


„Emden” po wejściu do portu podniósł niemiecką banderę, jednak zanim jakikolwiek okręt mógł zareagować, odpalił torpedę w cumującego zaledwie 180 metrów dalej „Żemczuga”, która trafiła rosyjski okręt w rufę z lewej burty. Krążownik zaczął tonąć, ale załoga odpowiedziała ogniem, jednak niecelnym. Mijający rosyjski okręt „Emden” również otworzył ogień, a jego szybkostrzelne działa wprost zmasakrowały nadbudówki wroga i wywołały pożar. Po chwili rajder zawrócił i odpalił drugą torpedę, która uderzyła w dziobowe komory amunicyjne, powodując eksplozję i natychmiast zatapiając okręt.  „Emdena” ostrzeliwała również francuska kanonierka, jednak zupełnie niecelnie, jednak jej ogień upewnił Niemców, że wrogich okrętów jest więcej i czas się ewakuować. „Emden” wychodząc z portu zatopił jeszcze francuski torpedowiec „Mousquet”, który szykował się do ataku. Bilans był miażdżący – niemiecki okręt był nietknięty, z kolei na „Żemczugu” zginęło 88 marynarzy, 121 dalszych było rannych. Wraz z „Mousquetem” zginął jego dowódca, por. Theroinne i 46 marynarzy, 36 było rannych, 33 kolejnych podniósł „Emden”. Zuchwały rajder umknął pogoni, rozmywając się w ulewie. Atak na Penang wywołał szok wśród państw Ententy i spowodował odwołanie konwojów z Australii. Doszło do tego, że w Indiach i na Cejlonie zaczęto straszyć dzieci przybyciem upiornego niemieckiego krążownika…

Kres na Wyspach Kokosowych

Jednak szczęście „Emdena” po ataku na Penang zaczęło się wyczerpywać. Okręt krążył dwa tygodnie, nie mogąc napotkać żadnego wrogiego statku, poza jednym, na który przeniesiono jeńców. Wobec tego, von Müller zdecydował się na śmiałą akcję zaatakowania Wysp Kokosowych, gdzie znajdowała się brytyjska radiostacja i przebiegał podmorski kabel telegraficzny.  Wyspy Kokosowe składają się dwóch atoli, liczących łącznie ok. 14 kilometrów kwadratowych, znajdujących się 1100 km na południowy zachód od Sumatry. Ich nazwa wzięła się z tego, że gospodarka wysp jest uzależniona od uprawy palm kokosowych.


Niemiecki krążownik pojawił się u wybrzeży wysp o 6 rano 9 listopada 1914 r. Jednak obsada brytyjskiej radiostacji nie dała się nabrać na fałszywy czwarty komin i nadała komunikat o ataku, rozpaczliwie nadając w eter: „Emden tu jest!”. Komandor von Müller nie przejął się sygnałem, uważał bowiem, że w promieniu 200 kilometrów nie ma żadnego nieprzyjacielskiego okrętu. Wobec tego, nakazał wysadzić 45-osobowy oddział, który przeciął kabel i zniszczył radiostację. Niemcy nie wiedzieli, że to ostatnia bitwa „Emdena”. Na horyzoncie bowiem pojawiły się smugi dymu, które, wraz z upływem czasu, przeistoczyły się w smukłą sylwetkę australijskiego krążownika HMAS „Sydney”, dowodzony przez komandora Johna Glossopa, który, wraz z japońskim krążownikiem „Ibuki” i australijskim „Melbourne” eskortował konwój z wojskami zmierzającymi na Bliski Wschód. Komunikat brytyjski otrzymał w momencie, gdy był niedaleko wyspy.


Był to nowoczesny okręt, zwodowany w 1912 r., a wszedł do służby niecały rok później. Okręt ten rozwijał prędkość ponad 25 węzłów, napędzany przez dwie turbiny Parsonsa, zasilane zarówno ropą, jak i węglem. A przede wszystkim – był silnie uzbrojony i opancerzony. Główny oręż stanowiło osiem dział kal. 152 mm, dysponował też dwiema wyrzutniami torped. Pancerz burtowy miał w najgrubszym miejscu 76 mm, wieże i stanowisko dowodzenia – po 102 mm. Mógł prowadzić ogień z większego dystansu od „Emdena” i bez problemu go dogonić.


Na jego widok kmdr von Müller skonstatował gorzko: „Panowie, tym razem przegraliśmy”. Jednak niemiecki krążownik heroicznie ruszył do walki, strzelając pierwszy o 9:40 i uzyskując zaraz potem trafienie.  Niemieckie pociski, wystrzeliwane raz po raz, trafiały co jakiś czas w australijski okręt, jednak nie wyrządzały mu szkody, nie mogąc przebić pancerza.  Różnica była między nimi zbyt wielka – masa salwy burtowej „Sydneya” była trzykrotnie większa od salwy „Emdena”. Działa australijskiego okrętu miały też większy zasięg, wynoszący 16 km. Von Müller wiedział jednak, że jedyną szansą dla jego okrętu jest zasypanie przeciwnika pociskami, toteż działa strzelały co sześć sekund, próbując ugryźć „Sydneya”. Jednak tylko jeden pocisk wyrządził większe szkody, trafiając w okolice mesy i zabijając czterech marynarzy, a 16 raniąc – były to jedyne straty „Sydneya” w tej walce. Australijski okręt nie pozostał dłużny – jego pociski – a trafiła ich setka – demolowały dzielny niemiecki krążownik, niszcząc ster, dalmierze i niektóre z dział. Jeden z pocisków zwalił komin, kolejny wywołał pożar w maszynowni. Niemcy desperacko wystrzelili  torpedę, jednak ta zatonęła, nie osiągnąwszy celu. Niemiecki okręt, okryty kłębami dymu, zdewastowany ostrzałem, z zaledwie jednym strzelającym działem i martwą połową załogi wyrzucił się po 11 rano na rafę koralową. „Sydney” wstrzymał ogień i wrócił po jeden z pryzów „Emdena”, a po południu osiągnął wrak niemieckiego krążownika, dobijając go torpedą. Niemiecka załoga poddała się. Zginęło 134 niemieckich marynarzy, 69 było rannych. Schwytania uniknął jedynie desant na wyspie, który najpierw przygotował się do odparcia desantu, uprzednio zajmując Wyspy Kokosowe w imieniu Niemiec, a następnie – obserwując walkę – umknął z wysp wieczorem na brytyjskim szkunerze. Dotarli nim do Holenderskich Indii Wschodnich, a stamtąd do Turcji i Niemiec. Sława niemieckiego krążownika była tak wielka, że okręt otrzymał Krzyż Żelazny, a wszyscy jego marynarze mieli prawo dodać sobie do nazwisk przydomek „-Emden”. Podczas swojej trzymiesięcznej odysei, liczącej 30 tysięcy mil morskich zdołał zatopić lub zdobyć 23 statki o łącznej wyporności 101 tys. ton BRT.  Na cześć krążownika następne okręty nazwane „Emden” nosiły na dziobie wizerunek Krzyża Żelaznego.  W języku syngaleskim i tamilskim powstało nawet słowo „amdan”, oznaczające kogoś chytrego i przebiegłego.


Bitwa u wybrzeży Wysp Kokosowych była pierwszą bitwą morską w historii australijskiej marynarki wojennej, dlatego też bardzo ją celebrowano. Żołnierze otrzymali i marynarze otrzymali półdniową przepustkę, by świętować sukces pokonania zuchwałego krążownika, nakręcono szereg filmów na ten temat, a z wraku niemieckiego rajdera wymontowano dwa działa, które do dzisiaj z dumą są prezentowane w Sydney i Canberze.


Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi na Wyspach Kokosowych tego dnia, oświetlając zdemolowany wrak „Emdena”, z przewróconym kominem, spalonymi działami i pokładem usłanym szczątkami, na wschodnich rubieżach Oceanu Indyjskiego przemykał chyłkiem inny cień pod cesarską banderą. Zdobyty w sierpniu „Riazań”, przemianowany na „Cormorana” unikał pogoni, krył się przed tropiącym go zaciekle  „Sydneyem” i innymi okrętami Ententy, unikając walki. Dowodzony przez kmdr. Adalberta Zuckeschwerdta rajder niemalże w ostatnich chwilach zdawał się umykać depczącym mu po piętach Australijczykom – czy to na Niemieckim Samoa, czy Niemieckiej Nowej Gwinei. W końcu, z braku zapasów węgla, zawinął 15 grudnia 1914 r. do portu na wyspie Guam na archipelagu Marianów i tam dał się internować Amerykanom. Załoga, mimo iż formalnie internowana, była przyjmowana serdecznie, raczej jako goście i gwiazdy, aniżeli więźniowie. Okręt przetrwał „Emdena”, który go stworzył, o blisko trzy lata. Kiedy USA wypowiedziały wojnę Niemcom, 7 kwietnia 1917 r. Amerykanie próbowali przejąć rajdera,  strzelając ostrzegawczo – były to pierwsze strzały w wojnie USA z Niemcami. Jednak załoga statku nie pozwoliła go zająć i zatopiła go w porcie, gdzie leży do dziś.
Któż mógł przewidzieć, że nieco ponad ćwierć wieku później historia znowu sprzęgnie ze sobą dwie z trzech tych nazw, że ponownie pojawi się, choć inny już, rajder „Kormoran”, i że zemści się na imienniku „Sydneya”?

Łowcy statków

Gdyby ktoś stał na gdyńskim molo w zimny grudniowy dzień 1940 r., mógłby pomyśleć, że port opuszcza kolejny niemiecki statek handlowy z ładunkiem wojskowym do Norwegii, Danii, lub zachodnich Niemiec. Na jego pokładzie widać było zaledwie kilku odzianych w robocze ubrania ludzi.  Tylko garstka wiedziała, jaką tajemnicę skrywa w swoim wnętrzu frachtowiec o smukłej sylwetce. 


Był to bowiem krążownik pomocniczy „Kormoran”, noszący oznaczenie kodowe „Schiff 41” („Statek 41”), zbudowany w kilońskiej stoczni Germaniawerft i zwodowany jako „Steiermark” w 1938 roku. Na pokładzie znajdowała się dobrze wyszkolona załoga następczyni kajzerowskiej floty – Kriegsmarine, zaś dowództwo spoczęło na barkach komandora Theodora Detmersa, zawodowego oficera marynarki od 1921 r., dotychczas pływającego na niszczycielach.


Mierzący 164 metry statek o wyporności 8700 ton, rozwijający prędkość 19 węzłów, był silnie uzbrojony. Główne uzbrojenie stanowiło sześć dział kal. 150 mm SK L/45, po dwa na burtę i dwa na śródokręciu; uzupełniały je dwa działka przeciwpancerne kal. 37 mm, pięć szybkostrzelnych działek plot. kal. 20 mm i sześć wyrzutni torped. Pod pokładem znajdowały się dwa wodnosamoloty Arado Ar-196 i jeden miniaturowy ścigacz torpedowy LS-3, służący również do stawiania min. A min „Kormoran” pod pokładem miał blisko 400. Załogę stanowiło 398 oficerów i marynarzy. 
Niemiecka Kriegsmarine była dramatycznie nieprzygotowana do wojny z żeglugą Aliantów. W momencie przystąpienia do wojny Wielkiej Brytanii niemiecka flota dysponowała zaledwie 23 oceanicznymi okrętami podwodnymi i 3 ciężkimi krążownikami, które można było wykorzystać do zwalczania żeglugi. Zdecydowano się ponownie wykorzystać pomysł z poprzedniej wojny, czyli rajdery przerobione ze statków handlowych. Wybudowano łącznie 11 takich jednostek (jednym z nich był polski statek „Bielsko”, przemianowany na „Michel”). Wszystkie posiadały w miarę silne uzbrojenie artyleryjskie, były uzbrojone w torpedy i miny, znajdowały się na nich także wodnosamoloty. Ucharakteryzowane i występujące jako neutralne, bądź alianckie jednostki mogły poruszać się nie niepokojone po oceanach poza blokadą morską Aliantów. Większość z nich odbyła tylko jeden rejs, jednak bilans zatopionego przez nie tonażu był dość imponujący i wynosił 846 tys. ton BRT zdobyte w latach 1940-42. Niektóre, jak „Pinguin” i „Atlantis” odnosiły poważne sukcesy, stanowiąc nie lada kłopot dla Royal Navy, które do ich unicestwienia musiała wyznaczyć krążowniki, a same rajdery zatopiono w ciężkiej walce. Inne, jak „Stier” tonęły, nie odniósłszy większych sukcesów. Wraz z minimalizowaniem samotnej żeglugi na rzecz konwojów, rozwojem lotnictwa i zwiększeniem marynarek alianckich ich rola stopniowo malała. Ale nie uprzedzajmy faktów.


 Zadaniem  „Kormorana” – po przełamaniu brytyjskiej blokady, jako sowiecki statek „Wiaczesław Mołotow” – było zwalczanie żeglugi na południowym Atlantyku i Oceanie Indyjskim. Kiedy  rajder znalazł się na Atlantyku, natychmiast upodobniono go do brytyjskich frachtowców: kadłub został pomalowany w szare, wojenne barwy, a na dziobie ustawiono drewnianą platformę ze sztucznym działem. Pierwszy sukces przyszedł 13 stycznia 1941 roku, kiedy zatopiono grecki statek „Antonis”. Podczas rajdów na Oceanie Atlantyckim „Kormoran” zatopił łącznie siedem statków o łącznej wyporności 45 tys. ton, a jeden – kanadyjski tankowiec „Canadolite” – zdobył jako pryz, odsyłając go do Bourdeaux. Statek ten zresztą pływał do końca wojny pod niemiecką banderą jako „Sudetenland”.  Jednak komandor Detmers nie wiedział, że ostrzeżona przez zatopiony przez „Kormorana” tankowiec „British Union” brytyjska admiralicja wysłała krążowniki „Devonshire” i „Norfolk”. Brytyjskie okręty miały za zadanie odnaleźć i zniszczyć niemiecki rajder, jednak ten wymykał się pogoni. Jednak ostrzeżenie wywarło pewien skutek i spora część statków zrezygnowała z samotnych rejsów.


Spotkano się również z kilkoma U-Bootami, którym dostarczono paliwo i torpedy. Komandor Detmers otrzymał wiadomość o odznaczeniu 52 marynarzy Krzyżami Żelaznymi w uznaniu sukcesów. 15 marca „Kormoran” spotkał się z ciężkim krążownikiem „Admiral Scheer”, wracającym już do portu, więc oddano na jego pokład jeńców i pocztę, z kolei krążownik przekazał wszystkie materiały wojenne, które mogły się przydać rajderowi.  Na Oceanie Indyjskim udało mu się dopaść jeszcze trzy statki, podbijając swój bilans do 68 tys. ton, jednak żegluga była zminimalizowana – wcześniejsze działania rajderów „Orion” i „Komet”, jak i wspomnianego „Admirala Scheera” przepędziły pływające pojedynczo alianckie statki. Bezowocnie szukając „Kormoran” spędził blisko pół roku, próbując przy okazji postawić zaporę minową na wschód od Madrasu – tego samego, ostrzeliwanego ponad ćwierć wieku wcześniej przez „Emdena”. Jednak dymy na horyzoncie spłoszyły niemiecki okręt – był to brytyjski krążownik pomocniczy HMS „Canton”, tropiący korsarza. Po spotkaniu ze statkiem zaopatrzeniowym „Kulmerland” na południowoaustralijskich wodach, komandor Detmers zdecydował się skierować okręt w rejon Freemantle, nieopodal Perth w zachodniej Australii i tam postawić zaporę minową. Było to dość śmiałe posunięcie – blisko wybrzeży, z dużym ryzykiem napotkania wrogich okrętów. Po drodze Detmers otrzymał komunikat o obecności australijskich okrętów wojennych, więc skierował się na północ, w kierunku Zatoki Rekina na zachodnim wybrzeżu Australii, ok. 800 km na północ od Perth. Na miejsce niemiecki okręt dotarł 19 listopada 1941 r. Na pokładzie panował spokój – wokół nie było ani żywego ducha, oficerowie pili na pokładzie kawę, marynarze drzemali, bądź opalali się, na prowadnicach ustawiono już uzbrojone miny, które miały zostać postawione w nocy. Morze było spokojne, a niebo czyste, pozbawione chmur.

„Tarnung fallen lassen!”
 
Tę idylliczną atmosferę jednak zakłócił znienacka dźwięk dzwonków o godz. 16. Alarm bojowy, dym widoczny na horyzoncie – po prędkości poznano, że zbliża się okręt wojenny! Odległość wynosiła ok. 12 mil.  Detmers natychmiast polecił wykonać zwrot na południe i zwiększyć prędkość, nakazał zdjąć również bocianie gniazdo z przedniego masztu. Niemcy mieli jedynie nadzieję, że wrogi okręt ich jeszcze nie zdołał zauważyć – na zgubienie  wroga, bądź ucieczkę nie można było liczyć – niemiecki rajder poruszał się o połowę wolniej od prześladowcy. Jednak po kilku minutach silnik „Kormorana” zaczyna się krztusić – zatarł się tłok w czwartym cylindrze, drastycznie obniżając prędkość do 14 węzłów. Wrogi okręt zmniejszał prędkość, zadając pytanie aldisem: „Jaki statek?”.  Wówczas też zdołano go rozpoznać. Był to australijski krążownik HMAS „Sydney”, należący do typu brytyjskich krążowników lekkich „Leander”.


Był to nowy okręt wojenny, zwodowany w 1934 r. jako HMS „Phaeton” i przekazany rok później australijskiej marynarce. Wraz z krążownikami „Perth” i „Hobart” był zmodyfikowaną wersją brytyjskiego okrętu, różniącą się rozmieszczeniem urządzeń napędowych. Okręt miał długość 171 i szerokość 17 metrów, pełna wyporność wynosiła 8850 ton. Krążownik mógł rozwinąć prędkość 33 węzłów, a jego zasięg wynosił ponad 7100 mil.  Potężne uzbrojenie było złożone z ośmiu dział kal. 152 mm, czterech dział 102 mm, 12 wielkokalibrowych karabinów maszynowych i ośmiu wyrzutni torped kal. 533 mm. Działa artylerii głównej miały zasięg 22 km i szybkostrzelność ośmiu strzałów na minutę. Pancerz burtowy miał grubość 25 mm, maszynownia miała pancerz o grubości 76 mm, a komory amunicyjne – 51 mm. Na pokładzie okrętu znajdowało się 645 marynarzy, dowodzonych przez kmdr. Josepha Burnetta, zawodowego oficera marynarki wojennej i weterana I Wojny Światowej.  Australijski krążownik był już bardzo doświadczony w walce – miał za sobą kampanię śródziemnomorską, podczas której zatopił m.in. włoski niszczyciel „Espero”, a w bitwie u przylądka Spatha poważnie uszkodził krążownik ciężki „Bartolomeo Colleoni”, doprowadzając w efekcie do jego zatopienia. Tam też dorobił się dumnego przydomka „Grey Gladiator”.


„Sydney”… ta nazwa wśród niemieckich marynarzy brzmiała znajomo. Raptem ćwierć wieku wcześniej „Sydney” zatopił „Emdena”, a „Emden” uzbroił „Cormorana”. Czy historia się powtórzy, a nowy „Sydney” dopadnie na tych samych wodach nowego „Kormorana”?


Komandor Detmers wiedział, że konfrontacja jest nieunikniona, a jego jedyna szansa leży w maksymalnym zmniejszeniu odległości. To w znacznym stopniu mogło zniwelować przewagę australijskiego okrętu. A żeby to osiągnąć, należało grać na zwłokę.  Sprytny niemiecki oficer zwlekał z podawaniem odpowiedzi, marynarzom nakazał odpowiadać za pomocą flag, a nie lamp błyskowych, udawał, że nie dostrzega sygnałów z „Sydneya” . W końcu podał nazwę statku  – holenderskiego frachtowca „Straat Malakka”. Było to o tyle dogodne posunięcie, że „Kormoran” był bardzo podobny do tego statku, który w dodatku znajdował się na wodach Oceanu Indyjskiego w tym czasie.  „Sydney” po chwili zapytał o port docelowy, z równie dużą zwłoką Detmers nakazał odpowiedzieć: „Batawia”. Na australijskim krążowniku niczego nie podejrzewano, chociaż dziobowe wieże i lewoburtowe wyrzutnie torped były skierowane na niemiecki okręt. Nikt jednak nie obsadził dział przeciwlotniczych i karabinów maszynowych, a na pokładzie „Sydneya” gromadzili się marynarze, z ciekawością obserwujący sytuację. W tym czasie obie jednostki płynęły kursem równoległym w odległości ok. tysiąca metrów. „Sydney” zadał pytanie o numer kodowy „holenderskiego” statku, ponawiając je kilkukrotnie, jednak bez odpowiedzi – Niemcy nie go nie znali. Żeby jeszcze bardziej pogłębić zamieszanie, Detmers nakazał wciągnąć banderę holenderską oraz wysłać komunikat QQQ, oznaczający w alianckim kodzie napotkanie rajdera.


Coś jednak chyba nie pasowało komandorowi Burnettowi, bo na „Kormoranie” zauważono, że znajdująca się na śródokręciu australijskiego okrętu katapulta z wodnosamolotem typu Walrus zaczyna się obracać. Za kilka chwil samolot wzbije się w powietrze i dostrzeże zamaskowane stanowiska dział… A wówczas „Sydney” otworzy ogień.


O 17:30 komandor Detmers wychrypiał: „Zrzucić maskowanie! Wciągnąć banderę! Artyleria główna – salwa burtowa! Artyleria przeciwlotnicza i broń maszynowa – ogień na pomost bojowy! Wyrzutnie torped – przygotować się do salwy! I – na wszystkie szatany – celować dobrze!”


Z burt „Kormorana” opadają klapy maskujące stanowiska dział, windy podnoszą działka przeciwlotnicze, otwierają się pokrywy wyrzutni torped. Na maszcie – wreszcie powiewa czerwona bandera Kriegsmarine. Nie można chyba sobie wyobrazić, jak potworne zaskoczenie wywołał ten widok na „Sydneyu”. Z pewnością trwało ono krótko, bo niemiecki krążownik natychmiast otworzył ogień. Serie z szybkostrzelnych działek przeciwlotniczych i karabinów maszynowych w pierwszych seriach przestębnowały pomost „Sydneya”, zabijając całą jego obsadę, ze zbyt pewnym siebie komandorem Burnettem na czele. Potem niemieckie działka przeciągnęły po stojącym na katapulcie wodnopłatem, który eksplodował płonącym paliwem. Pierwsze pociski 150 mm „Kormorana” wpadają do wody o sto metrów od burty krążownika, ale zachowujący zimną krew artylerzyści szybko wprowadzają poprawki. Działa biją nieustannie, niszcząc stanowisko kierowania ogniem i zalewając pokład australijskiego okrętu burzą ognia i żelaza – policzono później, że trafiły blisko 90 razy. Z wyrzutni torped wylatuje stalowe cygaro i wpada pomiędzy fale.  Karabiny maszynowe wciąż omiatają pokład, zabijając stojących na nim zdumionych marynarzy, odpędzając każdego, kto próbuje się zbliżyć do dział przeciwlotniczych. Niemiecki rajder, mimo wielkiej dysproporcji sił, dzielnie walczy, demolując nadbudówki oszołomionego wroga i rozbijając kolejne stanowiska – zupełnie, jak niemal dokładnie 27 lat wcześniej „Emden” ruszył na wroga.


Zaskoczenie na „Sydneyu” było zupełne, przez kilka chwil krążownik w ogóle nie odpowiada ogniem. Dopiero po minucie artylerzyści zaczęli strzelać, jednak działa nie były przestawione na tak bliską odległość i pociski zwyczajnie przenosiło ponad masztami „Kormorana” daleko w morze. Tym lepiej dla Detmersa – jego okręt nie ma żadnego opancerzenia, a burty mają zaledwie kilka milimetrów grubości. W tym momencie w dziób „Sydneya” uderzyła torpeda, tuż pod wieżą „A”, natychmiast  wyłączając ją z walki i powodując przegłębienie na dziób. Dopiero po dłuższej chwili w niemiecki rajder wstrzelała się rufowa wieża „X”, trafiając w maszynownię „Kormorana”; wszyscy zgromadzeni tam marynarze, za wyjątkiem jednego, zginęli. Chwilę później 152-milimetrowe pociski „Sydneya” niszczą pomocniczą kotłownię, radiostację i jedno z dział 150 mm.  Jeden pocisk uderza w zbiorniki paliwa, powodując eksplozję i silny pożar na śródokręciu, przesuwając się w stronę rufy. „Kormoran” okryty kłębami dymu stopuje, jednak jego działa wciąż prowadzą ogień przez 25 minut, jakby mszcząc się za ten cios na „Sydneyu”.


W pewnym momencie „Sydney” skręcił w kierunku „Kormorana”, jakby próbując go staranować. Jednak nie, po przejściu za rufą rajdera wystrzelił salwę sześciu torped – wszystkie były niecelne. Oba okręty rozminęły się zaczęły oddalać od siebie . Płonący jak pochodnia „Sydney” z niewielką prędkością oddalał się na południe, znikając z pola widzenia o 18:30. Na jego pokładzie nie było widać żadnych śladów życia, okręt był ogarnięty kłębami dymu, który czasem rozżarzał się na czerwono – to eksplodowały komory amunicyjne.


Komandor Detmers musiał ratować okręt, więc zaprzestał ostrzału. Pożar jednak rozprzestrzeniał się szybko, a akcja gaśnicza nie przynosiła efektów. Maszynownia była zdemolowana, a najpoważniejszym zagrożeniem były zgromadzone pod pokładem, uzbrojone miny. W tej sytuacji komandor Detmers wydał rozkaz opuszczenia okrętu oraz otwarcia zaworów dennych. Kilkuset niemieckich marynarzy ewakuowało się z płonącego krążownika w szalupach, na tratwach, szczątkach drewna, starając się odpłynąć jak najdalej. Jako ostatni, tuż po północy, „Kormorana” opuszcza dowódca, w niemalże ostatniej chwili. Wtedy też niemieccy marynarze, dryfując w ciemnościach, ujrzeli błysk i usłyszeli serię eksplozji – tak, przez zapewne eksplozję magazynów amunicji, dokonał żywota ich prześladowca, HMAS „Sydney”. Niedługo później eksplodował również „Kormoran”, pogrążając się w głębinach wraz z 80 członkami jego załogi.


Po kilku dniach 318 niemieckich marynarzy, wraz z dowódcą zostało uratowanych przez okręty australijskie, wszyscy zostali odesłani do obozów jenieckich, skąd zwolniono ich w 1947 roku do Niemiec. Szalupa, którą 103 niemieckich rozbitków dopłynęło do Carnavaron do dzisiaj jest eksponowana na pamiątkę tej bitwy. 


Z załogi „Sydneya”, liczącej 645 osób nie uratował się nikt. Nie znaleziono nigdy ani jednego rozbitka – czy to żywego, czy to martwego. Była to największa jednorazowa strata Australii w II Wojnie Światowej.  Jedynym zaś śladem po krążowniku przez długie lata była postrzelana tratwa ratunkowa, odnaleziona w grudniu przez holownik HMAS „Heros”, przetrzymywana jak relikwia w Australian War Memorial.


Spektakularne zwycięstwo uzbrojonego statku handlowego nad nowoczesnym okrętem wojennym wzbudziło sensację i spowodowało powstanie masy teorii spiskowych. Nikt nie wierzył, by uzbrojony w stare działa rajder był w stanie unicestwić dumę australijskiej floty, imiennika tego, który pokonał „Emdena”. Zakładano udział japońskich okrętów, które miały wymordować rozbitków, przypuszczano, że Detmers kazał wystrzelać z karabinów maszynowych ocalałych Australijczyków. Rodziny łudziły się, że ich krewni znajdują się w japońskiej niewoli, a australijski wywiad gorączkowo przepytywał rozbitków z „Kormorana”, którzy zgodnie opisywali ostatnie chwile „Sydneya”. W przeciwieństwie do niedopuszczających do siebie gorzkiej prawdy zwykłych obywateli, rząd i wywiad Australii wiedzieli, że załoga „Sydneya” zginęła. Ustalono to w grudniu 1941 r. i zawarto w końcowym raporcie. Wiele lat trwały poszukiwania wraków obu okrętów, rodziny załogi australijskiego okrętu za wszelką cenę chciały dowiedzieć się jego losów. Obydwa wraki odnaleziono wreszcie w 2008 roku.


Bitwa „Sydneya” z „Kormoranem” to jedyny przypadek, kiedy uzbrojony statek handlowy zdołał zatopić nowoczesny okręt wojenny. Jest to także jedna z niewielu bitew, w której zatonęli obaj jej uczestnicy. „Statek 41” pokonał pysznego „Szarego Gladiatora”. Nieostrożność, lekkomyślność, może buta załogi „Sydneya” spowodowała utratę okrętu i śmierć kilkuset ludzi. Z kolei sprytny komandor Detmers, już w niewoli, został odznaczony Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego w uznaniu jego zasług.


Tak to, dziwnym trafem, po ponad ćwierćwieczu historia zacisnęła ze sobą splot wydarzeń związanych z trzema nazwami:  „Emden”- „Kormoran” – „Sydney”, a australijska Nemezis wzięła odwet na dumnym imienniku pogromcy niemieckiego krążownika.

 

 

 

 

You may also like

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Zakładamy, że się z tym zgadzasz, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. OK Więcej

Polityka prywatności i plików cookie