Zdobywcy Hiszpanii

przez historyk
0 komentarz

Legion Condor kojarzy się szerszej publiczności z bandą hitlerowskich morderców, którzy z lubością atakowali miasta i ostrzeliwali bezbronną ludność cywilną, zaś niemym symbolem ich bestialstwa ma być zburzone bombami baskijskie miasteczko Guernica. Czy jednak przekonanie to odpowiada choć trochę prawdzie?

Taką wizję Legionu Condor – niemieckiej formacji, wspierającej działania gen. Franco podczas wojny domowej w Hiszpanii – utrwalono już w trakcie jej trwania. Republikańska, a wraz z nią sowiecka propaganda wielokrotnie opisywały w bardzo negatywny sposób działalność niemieckich lotników. Wody na młyn propagandy dostarczył nalot na Guernikę i obraz Pabla Picassa.. Jest to również jeden z głównych wyrzutów, czyniony do dziś gen. Franco – że po jego stronie walczyli niemieccy lotnicy, a sam Caudillo prosił o pomoc Adolfa Hitlera. Lewicowa propaganda do dziś lansuje tezę, że niemieckie wsparcie dla Franco było z góry zaplanowane i natychmiastowe.


Zanim rozpoczęła się wojna domowa w Hiszpanii, Rzesza Niemiecka niewiele uwagi poświęcała temu krajowi, położonemu na uboczu Europy, z dala od niemieckich obszarów zainteresowań, w dodatku notorycznie targanemu wewnętrznymi sporami i awanturami. Nawet po wybuchu wojny domowej 17 lipca 1936 r. optyka Berlina nie uległa za bardzo zmianie. Tymczasem w Hiszpanii rebeliantom, dowodzonym przez generałów Jose Sanjurjo, Emilio Molę i Francisco Franco udało się opanować 1/3 Hiszpanii oraz całe Maroko Hiszpańskie. Jednak gros sił nacjonalistów znajdowało się w Afryce, a kontrolę nad Cieśniną Gibraltarską sprawowała wierna rządowi republikańskiemu flota.

Führer podejmuje decyzję

Pierwsze, i to dość przypadkowe zaangażowanie się Niemiec w konflikt hiszpański, związane było z zarekwirowaniem przez powstańców samolotu Lufthansy 20 lipca, mimo protestów pilota, kpt. Alfreda Henkego. Jednocześnie, przywódcy nacjonalistów zdawali sobie sprawę, że powodzenie rebelii zależy od szybkiego przerzucenia ich sił – Korpusu Afrykańskiego, złożonego z zaprawionych w boju żołnierzy zawodowych Tercio i marokańskich najemników, zwanych Regulares – na tereny Hiszpanii. Już od 22 lipca część przywódców rebelii depeszowało do MSZ Niemiec z prośbą o pomoc, jednak niemieccy dyplomaci zareagowali negatywnie, nie wierząc w powodzenie puczu. Niezniechęcony tym Franco postanowił zaapelować o pomoc do samego Führera. W związku z tym do misji dyplomatycznej wysłano dwóch członków marokańskiej sekcji NSDAP: Johannesa Bernhardta i Adolfa Langenheima, wraz ze wspomnianym kpt. Henkem, którzy polecieli do Berlina 25 lipca. Wysłannicy Franco spotkali się najpierw ze znajomym Langenheima – przywódcą zagranicznej organizacji NSDAP gauleiterem Bohlem, który zorganizował spotkanie z zastępcą Hitlera – Rudolfem Hessem. Ten ostatni polecił delegacji udać się do Bayreuth, gdzie na Festiwalu Wagnerowskim przebywał Führer. Późnym wieczorem tego samego dnia delegacja dotarła przed oblicze Hitlera z odręcznie napisanym przez Franco listem. Tytułując Führera „Jego Ekscelencją” Franco wręcz błagał o pomoc w walce z demokracją i komunistami, oraz o wysłanie 10 samolotów transportowych i 6 myśliwskich. Zaintrygowany Hitler zadał pytanie delegatom, kim właściwie jest ten cały Franco i czym dysponuje. Usłyszawszy odpowiedź odpowiedział z niedowierzaniem: „Z tak małą ilością pieniędzy nie zaczyna się wojny!”. Mimo wszystko, po chwili wahania zdecydował się udzielić pomocy powstańcom, wzywając natychmiast do swojej willi ministra lotnictwa, Hermanna Göringa i ministra wojny, gen. Wernera von Blomberga, informując ich o swojej decyzji i polecając rozpoczęcie niezbędnych działań. O 1:30 pożegnał delegatów,  zapewniając, że pomoc będzie większa, niż oczekiwał Franco i tylko on będzie jej beneficjentem.


Kalkulacja Hitlera była całkiem sensowna. Udzielając pomocy spodziewał się, że będąca dłużnikiem Niemiec Hiszpania udzieli w przyszłości pomocy w walce z Francją i Wlk. Brytanią. Liczył też na surowce naturalne z hiszpańskich złóż, a także na osłabienie sił lewicowych w tej części kontynentu. Oczywiście, Führer wierzył, że Franco odniesie szybkie zwycięstwo, a niemiecka pomoc pozostanie okryta tajemnicą. Operacja otrzymała kryptonim „Feuerzauber”, w nawiązaniu do twórczości Wagnera.


W związku z decyzją Hitlera, podsekretarz stanu w Ministerstwie Lotncitwa, gen. Erhard Milch powołał tzw. „Sonderstab W”, dowodzony przez gen. Helmutha Wilberga (mającego doświadczenie w tajnych operacjach jeszcze ze szkolenia pilotów w ZSRR), a który to miał kierować pomocą dla Franco. Zdecydowano, że Franco otrzyma 20 samolotów transportowych Junkers Ju-52 przerzuconych drogą powietrzną, zaś 6 myśliwców Heinkel He-51, piloci, obsługa naziemna i 20 działek plot. 20 mm zostanie przetransportowanych drogą morską. W związku z tym, utworzono dwie fikcyjne spółki – „HISMA”, która miała zajmować się dostarczaniem sprzętu, oraz „ROWAK”, mająca zajmować się dostarczaniem surowców z Hiszpanii w zamian za udzielaną pomoc. Warte wspomnienia tutaj jest to, że o ile pomoc innych państw dla rządu Republiki Hiszpańskiej była udzielana wyłącznie za natychmiastową zapłatę w złocie, o tyle pomoc dla Franco była kredytowana, lub polegała na wymianie barterowej, co stawiało powstańców w znacznie lepszej sytuacji.


Jedną z pierwszych decyzji „Sonderstab W” był rozkaz , skierowany do dowódców pułków lotnictwa myśliwskiego w Dortmundzie i Döberitz i bombowego w Ansbach, Gotha i Merseburgu o wyselekcjonowaniu najlepszych pilotów i mechaników oraz skierowaniu ich do Döberitz pod komendę mjr. von Scheele. Zebrano tam pierwszych 91 ochotników, których poinformowano o czekającym zadaniu. Jednocześnie zobowiązano ich do utrzymywania całkowitej tajemnicy, a na czas trwania operacji mieli rozstać się ze swoimi mundurami, chodząc w cywilnych ubraniach. Mieli prawo do swoich poborów, dodatkowo w Hiszpanii wypłacać im miano drugi, wyższy żołd w pesetach. Rodziny ochotników nie mogły wiedzieć, gdzie podziewają się ich najbliżsi (dochodziło przez to do nieporozumień, np. rodzice jednego z pilotów byli święcie przekonani, że siedzi on… w więzieniu wojskowym). Piloci otrzymali również bezwzględny zakaz prowadzenia działań bojowych, chyba, że w samoobronie.


Żołnierzy zaokrętowano na statek s/s „Usaramo” w Hamburgu, gdzie trafiła też większość sprzętu, deklarowanego jako różnego rodzaju narzędzia, a transport miał być skierowany oficjalnie do Włoch. Jednak jedna ze źle zabezpieczonych skrzyń rozbiła się o nabrzeże. Jak wspominał por. von Hoyos: „I co się z niej wytoczyło? Prawdziwa wielka bomba lotnicza!”. Wśród pracujących w porcie dokerów znajdowali się też członkowie zdelegalizowanej niemieckiej partii komunistycznej, którzy przekazali tę informację do Madrytu i Moskwy.


Mimo tej wpadki statek wyszedł z portu 1 sierpnia, dyskretnie eskortowany przez działające na hiszpańskich wodach niemieckie okręty, po czym wpłynął do Kadyksu, witany przez orkiestrę wojskową. Ochotników przetransportowano później pociągiem do Sewilli, gdzie trafiło też 10 pierwszych Ju-52, wkrótce dotarły kolejne. Dowodzenie nad pilotami objął por. Rudolf von Moreau. Niemcy działali w warunkach wielkiej improwizacji: brakowało map, kurs wyliczał ręcznie sam dowódca, a benzyna, by zwiększyć liczbę oktanów, była mieszana z benzolem „na oko”. Maszyny były mocno eksploatowane i nie było czasu na ich remont – dopiero w nocy mechanicy mogli im się przyjrzeć. Każda załoga latała 3-4 razy dziennie, każdy lot trwał zwykle 40 minut. Piloci ścigali się, kto przetransportuje więcej żołnierzy jednego dnia, ale rekord należał do kpt. Henkego, któremu udało się przerzucić 243 Marokańczyków. Zamiast przepisowych 17 pasażerów, zabierano po 40 w jednym locie. W okresie od 28 lipca do 11 października piloci wykonali ponad 800 lotów i przerzucili 13,5 tys. żołnierzy wraz z 270 t materiałów. Samoloty były eskortowane przez zmontowane myśliwce He-51, jednak republikańskie myśliwce nie atakowały Niemców. W trakcie trwania jednego z pierwszych mostów powietrznych w historii rozbił się jeden samolot, ale i tak operacja okazała się być dużym sukcesem. Wkrótce gen. Franco poprosił Berlin o zwiększenie pomocy, zwłaszcza liczby myśliwców. Niemieccy piloci, odróżniający się ubiorem (nosili śnieżnobiałe stroje) i wyglądem byli wielokrotnie witani owacjami w Sewilli, a ich obecność przestała być jakąkolwiek tajemnicą. Warto tutaj wspomnieć o pobudkach niemieckich pilotów. Przyszły as Legionu, kpt. Harro Harder szczerze wspominał: „To, co nas tu trzyma, to w końcu nie ideały, ale młodzieńczy entuzjazm, chęć przygody no i 1200 marek żołdu.”.


Zakończenie transportu lotniczego nie oznaczało końca niemieckiej pomocy – istotna była teraz już pomoc dostarczana drogą morską. Z kolei piloci zwrócili uwagę, że obecność republikańskich okrętów uniemożliwia wykorzystanie statków. Zdecydowano się więc 13 sierpnia przeprowadzić nalot na republikański pancernik „Jaime I” za pomocą dwóch samolotów Ju-52. Nad ranem oba improwizowane bombowce wystartowały z lotniska Tablada i skierowały się nad Malagę, gdzie jedna z maszyn odnalazła cel i, mimo silnego ognia przeciwlotniczego, zdołała zrzucić bomby, z których jedna trafiła w dziób pancernika, zabijając, bądź raniąc 47 marynarzy. Atak ten rozpoczął niemieckie działania bojowe w Hiszpanii.


Wobec zbliżania się wojsk Franco do Madrytu, zdecydowano o wykorzystaniu niemieckich samolotów do bombardowania celów wokół stolicy Hiszpanii. Mimo iż w nalotach brały udział zaledwie 3 maszyny (później 6), to i tak wywierały one olbrzymie przerażenie wśród republikańskich milicjantów, uciekających w popłochu. „Można sobie wyobrazić jaki strach ogarnąłby chłopów XIII wieku (…) na widok trzymotorowych bombowców. Taki sam strach wywoływało pojawienie się Junkersów nad polami Estremadury i Toledo”, wspominała pisarka Maria Teresa Leon. Niemcy wykonywali też misje nocne, a nawet zaopatrzeniowe – udało się zrzucić 2 tony zaopatrzenia obrońcom oblężonego Alcazaru. Z inicjatywy por. von Moreau dokonano również pierwszego nalotu na Madryt, a konkretniej na gmach Ministerstwa Wojny w momencie odprawy z udziałem przyszłego premiera Largo Caballero. 29 sierpnia samolot porucznika zrzucił serię 250-kilogramowych bomb, uzyskując szereg trafień, co wywołało protesty republikańskiego MSZ. Niemieckie samoloty rzucano na najróżniejsze odcinki frontu, gdzie atakowały zarówno oddziały wroga, jak i jego zaplecze. Równocześnie trwały loty myśliwców, odnoszących pierwsze sukcesy w walkach – w nieco ponad miesiąc zaledwie trzy niemieckie He-51 zestrzeliły 19 republikańskich maszyn Republikańscy myśliwcy byli znacznie gorzej gorzej wyszkoleni, latali też na mocno przestarzałych typach samolotów. Na początku października dostarczono kolejne maszyny (tworząc m.in. eskadrę myśliwską), a niemieckie siły liczyły łącznie 45 samolotów, z czego 14 myśliwskich i 20 bombowych, oraz 4 baterie plot. Była to nadal niewielka ilość, ale i tak znacznie przekraczająca zaplanowane rozmiary, wobec czego należało rozstrzygnąć kwestię niemieckiego zaangażowania i podległości sił.

Przybywają legioniści!

W tym samym okresie doszło do załamania się ofensywy na Madryt, a rzeczą oczywistą stał się fakt, że wojna toczy się nie po myśli gen. Franco. Republikanie rozpoczęli reorganizację – utworzono cztery tzw. brygady międzynarodowe, zakupiono też znaczne ilości sprzętu i zdobyto pomoc Związku Radzieckiego, co miało poważne skutki także dla Niemców. Wobec powyższego, Franco zabiegał o zwiększenie sił niemieckich i włoskich w Hiszpanii. Niemcy zgodzili się, ale kwestię tę obwarowali licznymi żądaniami wobec Franco, m.in. silną ochroną baz i podległością sił tylko niemieckiemu dowódcy. A tym został gen. Hugo Sperrle, który przyjął pseudonim „Sander”.


Była to ciekawa postać. Wybitny oficer, doświadczony pilot, weteran I Wojny, przyjaciel i podwładny Göringa. Uwagę przyciągał sam jego wygląd zewnętrzny: duży, silny mężczyzna z monoklem w oku, który wyglądał jak stereotypowy niemiecki oficer. Tak, jak jego przełożony, uwielbiał smacznie zjeść, dobre trunki i wygodny styl życia. Nie był entuzjastą nazizmu, z czego nie robił zbytnio tajemnicy. Swoją próżność okazał po przybyciu do Hiszpanii. Mimo iż niemiecka pomoc miała być objęta tajemnicą, zajął najlepsze hotele na kwatery i kazał wywiesić na nich ogromne flagi ze swastyką. Szefem jego sztabu został płk Wolfram von Richthofen, również weteran I Wojny (as z 8 zestrzeleniami), uzdolniony oficer i doskonały taktyk, kuzyn samego „Czerwonego Barona”. Zawsze elegancki, w dopasowanym mundurze, wysportowany zyskał przydomek „światowca w mundurze”.


Pierwsze transporty z Niemiec wyruszyły 7 listopada, a do końca miesiąca do Hiszpanii dotarło przynajmniej 25 statków, dostarczając 5 tys. ludzi i sprzęt. Całość sił zreorganizowano i otrzymała ona nazwę „Legion Condor”, wymyśloną przez samego Göringa. Legion składał się z dywizjonów: bombowego K/88, myśliwskiego J/88, oraz eskadr: rozpoznawczej A/88, morskiej rozpoznawczej AS/88, eksperymentalnych myśliwskiej VJ/88 i bombowej VB/88. Oprócz tego, w skład wchodził również dywizjon artylerii plot. F/88, dywizjon łączności, kompania lotniskowa, warsztaty, szpital polowy, batalion medyczny i sztab. Dowództwu Legionu Condor podporządkowano także siły lądowe, nazwane Gruppe Imker.


Gen. Sperrle stanął od razu przed dużą ilością problemów. Największym z nich był napływ sowieckich myśliwców I-15 i I-16. Niemieckie He-51 zwyczajnie nie dawały im rady w walce powietrznej. Były wolniejsze, mniej zwrotne i słabiej uzbrojone. Republikanie zaczęli odzyskiwać panowanie w powietrzu, a Niemcy – ponosić pierwsze straty. Loty nad Madryt stały się bardzo ryzykowne. Nawet polowanie na bombowce było trudne – sowieckie SB-2 były szybsze i mogły z łatwością uciec prześladowcom. Pilotom radzono, by ściągali przeciwników w pułapkę, ale rady te były nieprzydatne – piloci potrzebowali po prostu lepszych maszyn. Kpt. Harro Harder, jeden z późniejszych czołowych asów, wspominał: „Ratas grały z nami w kotka i myszkę. Nawet SB-2 był o co najmniej 50 km/h szybszy od nas. Morale było dobre, ale co poradzą najlepsze umiejętności wobec przewagi technicznej.” Z kolei na ziemi artylerzyści wielokrotnie wspierali oddziały nacjonalistów na ziemi, zwłaszcza ogniem z dział 88 mm. Lista sukcesów się jednak kurczyła tak bardzo, że w marcu 1937 r. Niemcy nie osiągnęli żadnego zestrzelenia. Rosły za to straty. Warto tutaj wspomnieć o pewnej sytuacji Kiedy jeden z niemieckich pilotów został zestrzelony i zginął rozbijając się w okolicach pozycji XI. Brygady Międzynarodowej, gdzie służyli niemieccy komuniści, został przez nich pochowany z honorami, a nad trumną – mimo braków amunicji – oddano nawet salwy honorowe.


Co ciekawe, w tym okresie miała miejsce jedyna dezercja z szeregów legionistów – trzech żołnierzy zbiegło na pozycje republikańskie i walczyło w szeregach brygad międzynarodowych.
Wobec strat, piloci myśliwców zostali skierowani do atakowania celów naziemnych, ale pozbawione poważniejszego opancerzenia He-51 nie miały szans z ogniem prowadzonym z ziemi. Piloci załóg bombowych latali z kolei wiedząc, że koledzy z dywizjonu myśliwskiego nie są w stanie zapewnić im osłony, dlatego też większość nalotów starano się przeprowadzać nocą. Straty, na szczęście dla Niemców, były jednak niewielkie, wliczając w to jedyny przypadek linczu , kiedy jeden z zestrzelonych lotników nie wytrzymał nerwowo po wylądowaniu i zaczął strzelać w tłum Basków z pistoletu, zabijając dwie osoby. Wściekły tłum dosłownie zmasakrował Niemca. Innego z kolei ocalił radziecki pilot, który wziął go do niewoli. Warto wspomnieć, że po początkowych masakrach lotników po obu stronach starano się oszczędzać wziętych do niewoli i wymieniać ich na własnych pilotów. W przypadku cudzoziemców dochodziła jeszcze kwestia dyplomatyczna.


Dotychczas zebrane wnioski nakazały wykorzystanie eskadr eksperymentalnych,wykorzystujących prototypowe samoloty Messerschmitt Bf-109 i Heinkel He-111. Testy były bardzo udane i wnioskowano o rozpoczęcie produkcji seryjnej.


Całkiem dobrze za to poczynały sobie eskadry rozpoznawcze – A/88 dokonywała rozpoznań i  precyzyjnych nalotów, niszcząc m.in. elektrownie w Capdella i Seira, zaś AS/88 atakowała żeglugę na Morzu Śródziemnym wzdłuż całego wybrzeża Hiszpanii, wywołując panikę wśród Hiszpanów, nazywających ich „Postrachem mórz”. Do walk z nimi skierowano radzieckich pilotów. Jemielian Kondrat wspominał walkę: „Atakuję. Faszysta wykonał unik. Jeszcze raz przygotowuję się do ataku, ale musiałem odejść na bok, ponieważ z kabiny strzelca uderzyła mnie seria z kaemu. Doganiam go. Jeszcze, jeszcze trochę… Można nacisnąć spust. Nagle – przede mną pusto. „Hydro” gwałtownie weszło w lot nurkowy.” Niemieckie wodnopłaty jednak z powodu częstych awarii torped częściej dokonywały lotów bombowych, atakując cele na lądzie.


Wobec klęski ofensyw skierowanych na Madryt i zatrzymania włoskiego korpusu ekspedycyjnego pod Guadalajarą, gen. Franco zwrócił się ku północy, a plan opracowania ofensywy w Kraju Basków spoczął na sztabie Legionu Condor. Warto tu wspomnieć, że Niemcy niezbyt poważali Hiszpanów, uważając ich za leniwych i niezdecydowanych w działaniu, traktując ze zrozumiałą wyższością. Wobec słabości lotnictwa Republiki, niemieckie samoloty działały niemalże bezkarnie. Ofensywa ruszyła 31 marca 1937 r., poprzedzona silnymi bombardowaniami samolotów Legionu, zaś myśliwce ostrzeliwały wszystkie cele w zasięgu wzroku z broni pokładowej. Atakowano również lotniska, gdzie znajdowały się nieliczne samoloty. Co ciekawe, w wyniku pomyłki, czterech niemieckich oficerów, jadących samochodem wpadło w ręce Basków – dwóch z nich zginęło, zaś dwóch pozostałych postawiono przed sądem jako „zbrodniarzy”, jednak wymieniono ich za dwóch sowieckich pilotów, którzy znajdowali się w niewoli nacjonalistów.

Kłamstwo Guerniki

26 kwietnia 1937 r. zapisał się trwale w historii hiszpańskiej wojny domowej jako tragedia Guerniki, będącej jednak faktycznie tylko drobnym epizodem walk Legionu. Sztab Legionu Condor zaproponował, by samoloty zniszczyły kamienny most nad rzeką Oca, przez który wiodły linie odwrotu republikanów. Wbrew późniejszej lewicowej propagandzie, miasto miało istotne znaczenie strategiczne – było ważnym węzłem komunikacyjnym, znajdowały się tutaj dwie fabryki broni i jedna amunicji, a na jego skraju stacjonowały dwa bataliony piechoty. Nieprawdą jest też, że w mieście znajdowało się więcej ludzi, ponieważ odbywał się wówczas targ , który skończył się rano. Sztab gen. Moli plan zaakceptował, mimo iż zdawał sobie sprawę, że mogą ucierpieć cywile. Niemcy uderzyli siłami eskadry VB/88 po godz. 16, zrzucając bomby wokół stacji kolejowej. Silny wiatr nad celem i niedokładne przyrządy celownicze spowodowały duży rozrzut bomb, które spadły na pobliskie zabudowania i wywołały pożary. Następne fale bombowców zrzucały ładunek kompletnie na ślepo, celując wprost w kłęby dymu. Mieszkańcy Guerniki, nieświadomi, że następne fale bombowców się zbliżają, opuścili swoje kryjówki i próbowali walczyć z pożarami. Ostatnia z czterech fal uderzyła o 19:30, mimo iż piloci meldowali, że przez kłęby dymu nie da się ocenić celności nalotu. Wbrew później rozgłaszanym kłamstwom, niemieccy piloci nie ostrzeliwali ludności cywilnej z broni pokładowej.


Akcja gaśnicza rozpoczęła się bardzo niemrawo dopiero po godz. 22 i zakończyła pięć godzin później bez żadnych efektów. Pożar zbyt się rozprzestrzeniał, niszcząc 71 % zabudowy miasta.
Dla władz republikańskich zniszczenie Guerniki było darem niebios. Dzięki artykułowi „The Times”,  autorstwa lewicującego korespondenta George'a L. Steera, który zamieścił mrożące krew w żyłach drastyczne opisy, jakoby niemieccy piloci z lubością polowali na uciekające matki z dziećmi, Republika zyskała atut propagandowy. Steer oczywiście pomijał kwestie militarne, pisząc, jakoby Guernica była miastem otwartym i nie znajdowały się w niej żadne instalacje wojskowe, skupiał się za to na cierpieniu i śmierci „tysięcy cywilów”. Ta absurdalna wersja została błyskawicznie podchwycona przez światowe media i bywa do dzisiaj powielana przez co bardziej lewicujące ośrodki. Jak się okazało po latach, artykuł swój Steer napisał siedząc w swoim pokoju hotelowym w Bilbao, zanim jeszcze w ogóle trafił na miejsce zdarzenia.


Swoje trzy grosze dorzucił Pablo Picasso, zadeklarowany komunista, tytułując swój obraz „Corrida” jako „Guernica”, na co pozwalała abstrakcyjna forma „dzieła”. Obraz, zaprezentowany w Paryżu, zyskał olbrzymi rozgłos w świecie, utrwalając propagandową wersję nalotu.


Nie pomagali sami nacjonaliści, którzy wyparli się jakiegokolwiek udziału w ataku i oskarżyli republikanów o prowokację. Sam Franco utrzymywał, że republikanie, wzorem spalenia Irun w 1936 r., dokonali tego samego w Guernice. Świat nie uwierzył w tego rodzaju obronę, a Franco się skompromitował.


Liczba ofiar Guerniki nie jest znana, ale najbardziej prawdopodobne szacunki mówią  90-120 ofiarach śmiertelnych. Dla miasteczka była to olbrzymia tragedia, ale liczba nie podobała się lewicowym propagandzistom, którzy ją pomnożyli razy 20, przez co do dzisiaj funkcjonuje absurdalna wersja o 1,5, a nawet 2,5 tysiącach ofiar (!).


Przybyli na miejsce obserwatorzy, m.in. sławny pionier lotnictwa sir Archibald James, stwierdzili, że niemożliwym byłoby, żeby Niemcy tak precyzyjnie dokonali nalotu i zniszczyli wszystkie dzielnice, poza najważniejszą dla Basków dzielnicą historyczną z Dębem Pamięci. Zwrócono również uwagę, że pożar spokojnie szalał dwa dni. Dało to podstawę sądzić, że republikanie celowo nie gasili pożarów, a być może sami je rozprzestrzeniali.


Oczywiście, nalot zakończył się blamażem niemieckiego lotnictwa – nie trafiono żadnego z celów, powodując znaczne straty w zabudowie i zabijając bezbronnych cywilów, analiza po bitwie z kolei wykazała, że z 30 lejów po bombach 17 znajdowało się wokół mostu.


Wbrew propagandzie, nie był to wcale pierwszy nalot na cel cywilny, ponieważ Japończycy już w 1932 r. bombardowali Szanghaj. Nie był to nawet jedyny nalot na cel cywilny podczas wojny domowej – republikanie mieli też „swoją Guernikę”. 8 listopada 1938 r. 3 bombowce SB-2 zbombardowały Cabrę, zabijając i raniąc na rynku ponad 300 osób. Jednak świat nawet nie zająknął się o tragedii Cabry – być może dlatego, że jej winnymi byli ci „dobrzy”…


W konsekwencji nalotu, Legion Condor otrzymał bezwzględny zakaz atakowania celów niewojskowych za linią frontu bez rozkazu Franco. Co ciekawe, niemieccy piloci konsekwentnie tego zakazu przestrzegali aż do końca wojny.

Czarne koła nad Hiszpanią

Na początku maja nastąpił szturm Bilbao. Atak cały czas wspierało lotnictwo Legionu Condor oraz artyleria. W ataku wzięły też udział niemieckie czołgi. Republikanie, chcąc odwrócić uwagę Franco od północy, uderzyli pod Brunete, wobec czego gen. Sperrle przerzucił większość swych sił w rejon wyłomu. Niemcy rzucili się w wir walki, demolując republikańskie tyły. Samoloty latały po 3 razy dziennie, zaś nowo przybyłe do Hiszpanii Bf-109 bez problemu zestrzeliwały republikańskie maszyny. Wielokrotnie szalę zwycięstwa przechylali na korzyść nacjonalistów piloci Legionu. Atakowały także przestarzałe He-51, zrzucając 10-kilogramowe bomby, a nawet improwizowane, z przerobionych zbiorników na paliwo, bomby zapalające, nazywane „diabelskimi jajami”. W nocy na loty leciały Ju-52, nękając pozycje wroga. Nocne naloty były tak uciążliwe, że republikanie rozpoczęli nocne loty myśliwskie.


Dzięki zaangażowaniu lotnictwa, sytuacja pod Brunete ustabilizowała się, a Franco mógł wznowić ataki na północy, zdobywając Santander. Jak zwykle, natarcie było wspierane przez lotników, którzy dosłownie rozstrzelali słabe lotnictwo Basków. Na czołówkę wysunęli się Harro Harder i Peter Boddem, obaj z 10 zestrzeleniami. Pierwszy z nich zresztą w wieku zaledwie 24 lat otrzymał awans na kapitana.


Po zdobyciu Asturii nastąpił okres kilkutygodniowego spokoju na froncie – obie strony zbierały siły. Niemieccy piloci latali w systemie zmianowym: gdy dwie zmiany latały, trzecia odpoczywała, jeżdżąc np. nad morze. Co ciekawe, Niemcy nie utrzymywali bliższych kontaktów z Hiszpanami, w odróżnieniu od Włochów, walcząc jako zwarta, odrębna jednostka.


W tym też czasie dokonano zmiany na stanowiskach dowództwa – w Berlinie wiedziano, że gen. Sperrle ma niezbyt dobre stosunki z Franco, więc go odwołano, zastępując gen. Helmuthem Volkmannem. Szefem sztabu, na miejsce von Richthofena (który z kolei nie potrafił porozumieć się z konfliktowym Volkmannem), został mjr Hermann Plocher. Zreorganizowano również siły Legionu, przezbrajając większość dywizjonów w nowocześniejsze samoloty. Warto wspomnieć, że Niemcy stale narzekali na tragiczny stan dróg w Hiszpanii, nie dysponowali też wystarczającą liczba pojazdów i zmuszeni byli wykorzystywać części z wraków pojazdów republikanów. W końcu, by zapewnić mobilność dla rzutów naziemnych, Hiszpanie podstawili specjalny pociąg, który można było szybko przerzucić w dowolny rejon.


Następną ofensywę na Madryt zaplanowano na 18 grudnia, jednak atak republikanów na Teruel 15 grudnia udaremnił te plany. Republikanom sprzyjała pogoda – temperatura spadła znacznie, nastąpiły obfite opady śniegu, uziemiając na kilka dni niemieckie samoloty. Dopiero pod koniec grudnia wznowiono loty, bombardując pozycje republikanów. Działali też piloci myśliwscy, którzy tyko 7 lutego zestrzelili 12 samolotów wroga – do końca bitwy zdobyli 40 zestrzeleń. Do walk włączyły się też świeżo przybyłe z Niemiec Junkersy Ju-87, mające w przyszłości stać się symbolem Blitzkriegu. Dzięki wsparciu lotnictwa do 20 lutego 1938 r. odbito Teruel, a już w marcu ruszyła ofensywa w Aragonii, rozcinając tereny republikańskie na pół. Republikanie kontratakowali, także w powietrzu, zadając straty Niemcom, jednak paradoksalnie, większe sukcesy miała obrona przeciwlotnicza. W większości przypadków Bf-109 zwyciężały w walce z I-16. Piloci mawiali, że latanie Messerschmittem to najlepsza forma ubezpieczenia na życie. W walce brały też udział wodnosamoloty He-59 z AS/88, bombardując z niewielkich wysokości cele na lądzie. W maju z kolei niemal całość sił K/88 wykorzystano do bombardowań Kartageny w operacji „Neptun”, mającej na celu zniszczenie republikańskiej floty, co zakończyło się raczej umiarkowanym sukcesem: uszkodzono krążowniki „Libertad” i „Mendez Nunez”. Sporą część maja Niemcy spędzili jednak na ziemi przez niesprzyjającą pogodę, dopiero później aktywnie włączając się w ofensywę w Walencji, atakując republikańskie oddziały na ziemi, odniesiono także sporo sukcesów w powietrzu.


W wyniku katastrofy w Aragonii, republikanie rozpoczęli ofensywę nad Ebro używając swoich najlepszych sił. Atak był zaskoczeniem dla nacjonalistów, mimo iż samoloty rozpoznawcze z eskadry A/88 regularnie informowały o ruchach wojsk nieprzyjaciela. Wobec potężnej siły ataku, lotnictwo musiało uderzyć natychmiast, atakując przeprawy przez rzekę – szczególnie zasłużyli się piloci Stukasów. Wsparcia udzieliła też Gruppe Imker, wspierając ogniem swojej artylerii i czołgami nacierających nacjonalistów. Republikanie zgromadzili większość swoich sił lotniczych nad Ebro, więc walki w powietrzu były codziennością – do końca bitwy Niemcy zdobyli aż 73 zestrzelenia. Coraz większe straty na froncie powodowały, że Republika miała mało wyszkolonych pilotów – większość z nich miała za sobą kilkumiesięczny kurs w ZSRR. Werner Mölders, późniejszy czołowy as Legionu wspominał: „Nad Flix zestrzeliwuję jednego. Prawdopodobnie trafiłem pilota, bo maszyna zwaliła się w zupełnie niekontrolowany sposób.” Mölders do grudnia 1938 r. uzyskał 14 zestrzeleń, stając się najlepszym niemieckim pilotem w Hiszpanii.  Republikanie zaciekle też polowali na lotniska Legionu, kilkukrotnie je bombardując i poważnie uszkadzając część zgromadzonych tam samolotów.


W październiku i listopadzie większość lotów udaremniła zła pogoda, uziemiając przez większość czasu pilotów. W tym też okresie udało się zepchnąć republikanów na drugi brzeg Ebro, co zakończyło najcięższą bitwę wojny.


Po bitwie nad Ebro ostatni już raz zmieniono dowódcę – został nim wspomniany już, awansowany na generała majora, Wolfram von Richthofen. Zmieniły się też zadania Legionu – wobec słabości republikańskiego lotnictwa większość lotów polegała na atakowaniu celów naziemnych (zwłaszcza lotnisk) i niszczeniu składów zaopatrzeniowych. Powstrzymano również ostatnią ofensywę republikanów pod Estremadurą, gdzie w walkach brał udział także rzut naziemny Dość rzadko dochodziło do walk w powietrzu – głównie nad Barceloną, po zdobyciu której 26 stycznia 1939 r. urządzono wielki, czterodniowy festyn na ulicach. Później bombowce atakowały m.in. Figueres, gdzie schronił się ostatni rząd Republiki z Juanem Negrinem na czele. Republikanie unikali walki, starając się wyewakuować jak najwięcej ludzi przez granicę, chociaż Niemcom do początków lutego udało się zdobyć jeszcze 40 zestrzeleń. Dużo zadań za to mieli piloci „Hidros”, jak Hiszpanie nazywali He-59 – mieli wspomóc powstanie na Minorce, dostarczając zaopatrzenie i bombardując cele naziemne, brali też udział w nalotach na wybrzeże i porty San Felin de Guixos i Tarragonę, gdzie wspólnie ze Stukasami zniszczyli kilka statków i zbombardowali magazyny.


Jak się okazało, był to już schyłek walk. Ostatnie zestrzelenie Niemcy uzyskali 6 marca, a trzy tygodnie później wykonano ostatnie naloty. Większość strat w tym okresie wynikała z wypadków i awarii. Wobec przewrotu w Madrycie i wewnętrznych walk między republikanami, nacjonaliści spokojnie czekali, widząc, jak sypie się linia frontu. Von Richthofen zanotował pod datą 27 marca: „Po przesunięciu się do przodu o 24 km piechota straciła oddech. Informacja o białych flagach i poddawaniu się jednostek wszędzie dookoła Madrytu”. Następnego dnia piloci wykonywali już tylko zadania patrolowe. W związku z tym, całość sił Legionu Condor rozpoczęła przygotowania do powrotu do Niemiec.


Zanim to nastąpiło, żołnierze Legionu wzięli udział w wielu defiladach i uroczystościach, podczas jednej z nich wręczono im ufundowany sztandar. Nie zabrakło ich oczywiście na paradzie w Madrycie, gdzie maszerowali wszyscy członkowie Legionu. Pożegnanie formacji nastąpiło 22 mają, a mowę pożegnalną wygłosił osobiście Caudillo. Legioniści zrewanżowali się podarowaniem miliona peset jako datku na rzecz rodzin poległych lotników hiszpańskich, a następnie pomaszerowali do portu pod licznymi łukami triumfalnymi. Niemieckich ochotników przetransportowano do Niemiec statkami pasażerskimi, wyposażonymi we wszystkie udogodnienia – zupełnie inaczej, niż gdy ochotnicy płynęli do Hiszpanii brudnymi frachtowcami. W Niemczech przywitano ich jak bohaterów, a swoje przybycie uświetnili paradą 8 czerwca w Berlinie, w której wzięli udział wszyscy uczestnicy walk w Hiszpanii – aż 20 tys. żołnierzy, zakończoną trwającym do późnych godzin wieczornych festynem, wieńczącym historię formacji. I tak zakończyły się dzieje Legionu Condor, formacji, która dała zwycięstwo generałowi Franco w wojnie domowej.

Epilog

Na zakończenie warto podać kilka liczb. Legion Condor nigdy nie liczył więcej niż 6500 żołnierzy naraz, chociaż wprowadzono system rotacyjny. Lotnicy po odbyciu tury bojowej wracali do Niemiec, a na ich miejsce przychodzili kolejni – w ten sposób przez szeregi formacji przewinęło się ok. 20 tys. ludzi.


Oprócz lotników, służyli też czołgiści z 4. i 6. pułków pancernych, zgromadzeni w tzw. Panzergruppe „Drohne”, dowodzonej przez sławnego później Wilhelma Rittera von Thomę, zajmującej się szkoleniem czołgistów. Ponadto, funkcjonowały także szkoły – po trzy oficerskie i podoficerskie, dwie pancerne, przeciwpancerne i miotaczy ognia i po jednej łączności, piechoty, artylerii i moździerzy, przez które przewinęło się 56 tys. kursantów. Niemieccy czołgiści czasem brali udział w walkach – m.in. w szturmie Madrytu, biorąc udział w walkach o tzw. Miasteczko Uniwersyteckie w listopadzie 1936 r., osobiście prowadzonego przez von Thomę. Czołgiści ściśle współdziałali też z artylerią i lotnictwem, przekazując koordynaty ze swoich czołgów. Poza czołgistami, znajdowała się tam również Grupa Artylerii „Lucht” i kompania nasłuchu radiowego „Horch”, która oddała nieocenione zasługi w ustalaniu planów wroga. Wszystkie te siły należały do Gruppe Imker. Warto wspomnieć, że z oddziałów lądowych tylko dowódcy „Drohne” i „Horch” otrzymali najwyższe hiszpańskie odznaczenie wojskowe – Medalla Militar. 


Nie zabrakło także Kriegsmarine, zajmującej się głównie służbą patrolową, osłoną statków zaopatrzeniowych i śledzeniem republikanów, chociaż w grudniu 1936 r. dwa U-Booty wzięły udział w tajnej operacji bojowej, zakończonej zatopieniem republikańskiego okrętu podwodnego.


W trakcie walk w Hiszpanii zginęło 299 niemieckich żołnierzy, zaś 587 zostało rannych. Większość z nich stanowili piloci. Pilotom Legionu Condor zaliczono 314 zestrzelonych samolotów wroga i 70 dalszych uszkodzonych. Wojna domowa wywarła olbrzymi wpływ na niemiecką doktrynę wojenną – jednak analiza walk była bardzo powierzchowna i zemściło się to już rok po zakończeniu walk w Hiszpanii. Niemcy zbytnio przywiązywali wagę do bombowców nurkujących i bezpośredniego wspierania wojsk przez bombowce, zapominając, że walczyli w warunkach znacznie łatwiejszych, niż przyszłe pola bitew II WŚ i nie doceniając zastosowania ciężkich bombowców dalekiego zasięgu. Nie zreorganizowano armii, chociaż walki w Hiszpanii udowodniły słabość czołgów Panzer I. Także wnioski z użycia lotnictwa morskiego w ogóle nie przydały się załogom stacjonującym w Niemczech, ponieważ te wykorzystywano najczęściej jako bombowce operujące nad lądem. Z kolei bardzo przydatne były konkluzje z wykorzystania lotnictwa rozpoznawczego i bliskiego wsparcia. Dużym sukcesem było jednak przede wszystkim zdobycie cennego doświadczenia dla pilotów i opracowanie taktyk walki powietrznej, mających przydać się już niedługo…


Po Legionie Condor dzisiaj został tylko pomnik na cmentarzu w Madrycie, upamiętniający ośmiu poległych  pilotów, notorycznie niszczony przez wandali. Oraz kłamliwy mit o zniszczonym z zimną krwią i psychopatyczną lubością baskijskim miasteczku.

 

 

 

 

 

You may also like

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Zakładamy, że się z tym zgadzasz, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. OK Więcej

Polityka prywatności i plików cookie